wtorek, 12 sierpnia 2014

Rozdział 30

WRÓCIŁAM!!!! Jej :DDDD Pełna weny i doładowana do pisania. Przepraszam za różnice w wielkości czcionki...ale pisałam to fragmentami na tablecie. Małymi kawałkami i do tego rzadko.
Ten rozdział jest nieco dłuższy od poprzednich ;) Zapraszam do czytania!
Dedykuję ten post Blueberry :)

  W moim krótkim, lecz obfitującym w niespodziewane zwroty akcji, osiemnastoletnim życiu tyle już razy ogarniało mnie przerażenie, iż jakikolwiek sposób liczenia tych chwil wydaje się bezcelowy, niepotrzebny, jednak nade wszystko niemożliwy. Podobnie do prób policzenia wszystkich gwiazd na nocnym niebie czy kropli wody w morzu. Człowiekiekiem, który próbuje tego dokonać, z początku kieruje niezwykła determinacja, podsycana chorobliwą wręcz ciekawością, jednak w miarę liczenia ciągle się myli, gubi, przypomina o gwiazdach, kroplach czy momentach, które jakimś cudem umknęły jego uwadze, po czym próbuje je dodać, jednak dochodzi do wniosku,że w tym wszystkim się pomylił. W końcu zaś przestaje kalkulować i stwierdza, z pewnością z dużą dozą prawdopodobieństwa, iż cały ten zabieg był bez sensu, ponieważ taka wiedza ma nic mu się nie zda.
         W tej jedynej urwanej sekundzie, która utkwiła między jednym a drugim uderzeniem mojego ocierającego się w tej chwili o żebra serca, zdałam sobie sprawę,że niewiele z tych wszystkich razy spowodowało u mnie taką reakcję. Zaryzykowałabym nawet stwierdzenie,iż to, co za chwilę miałam przeżyć, było o stokroć okropniejsze aniżeli cały strach z reszty mojego życia razem wzięty. Kiedy leżałam z Peetą na szczycie Rogu Obfitości w naszą ostatnią noc na arenie 74 Głodowych Igrzysk, i bałam się o jego krwawiącą ranę na udzie, a nawet gdy razem z mamą i Prim musiałyśmy przeżyć do mojego pierwszego astragalu. Nawet po śmierci Prim nie czułam żadnego strachu, jedynie bolesną pustkę, która powstała w moim kawałku wszechświata po odejściu jego centrum. Teraz zaś jedynym, co zdawało się sunąc przez tętnice i żyły, mrożąc krew i spowalniając całą resztę, był strach.
             Drżącymi dłońmi nacisnęłam przycisk na ścianie, który służył do wzywania pielęgniarek w nagłych sytuacjach nie cierpiących chwili zwłoki. A potem upadłam na kolanach obok łóżka. Odgarnęłam Peecie włosy z czoła i cicho modliłam się o cud. Tak, modliłam się. W takich sytuacjach nie pozostaje człowiekowi nic innego. Cały czas męczyło mnie poczucie upływających sekund. Było za późno. Serce mojego miotające się w konwulsjach ukochanego miało za chwilę stanąć. A wtedy nie pozostanie mi już nikt i nic. Poczułam wilgoć pod powiekami. Spojrzałam na zegar wiszący przy drzwiach. Dlaczego te pielęgniarki tak się wlekły?! Odmierzacz czasu cicho oznajmiał swoją obecność. Tik-tak. Tik-tak. Tik-tak. Bił od niego nierealny wręcz spokój. Ponownie przeniosłam wzrok na mojego ukochanego. Byliśmy obydwoje w czystym, bezpiecznym miejscu,nie groziło nam żadne niebezpieczeństwo, a mimo to nie mogłam pozbyć się wrażenia, że znów oboje jesteśmy na arenie podczas Igrzysk, które obydwoje wygraliśmy. Jednak zanim to się stało, tkwiliśmy ukryci w małej jamce nad rzeką. Wtedy też życie Peety było zagrożone, a ja nie wiedziałam jak mu pomóc. Nie zmienia to faktu,iż w tamte dni istniała nadzieja i lekarstwo, którym mogłabym go uleczyć. A teraz...
           Nie zdołałam nawet dokończyć myśli. Drzwi otworzyły się z głośnym trzaskiem. Do sali wkroczył...nie, wbiegł doktor Fellows. Razem z nim pojawiły się dwie pielęgniarki i, co zdziwiło mnie chyba najbardziej, Haymitch. Skąd on się tu wziął? W każdym razie siłą wywlekł mnie z sali i poprowadził nieznanymi mi dotąd korytarzami. Po chwili znajdowałam się w małej sali, której jedną dużą ścianę zajmowało lustro. Widziałam przez nie pokój Peety i akcję ratunkową. Przypomniałam sobie,iż nigdy tego okna nie widziałam. Lustro weneckie,pomyślałam. 
           Doktor wyjął spod łóżka jakieś dziwnie wyglądające urządzenia i położył Peecie na piersi. Zawołał coś do pielęgniarki i po chwili górna część ciała mojego umierającego ukochanego gwałtownie podskoczyła do góry. Chciałam zapytać Haymitcha, po co to robią, jednak, jak zdałam sobie po chwili sprawę, bardzo mocno zaciskałam zęby. Fellows zaklął pod nosem i powtórzył coś do pielęgniarki. Pierś Peety znowu podskoczyła. Zaczęłam wpatrywać się w zegar. Tik-tak. Tik-tak. Znowu byłam na arenie, a obraz Doktora zlewał się z Finnickiem, który starał się osiągnąć podobny efekt nieco innymi staraniami. Dzięki temu okruchowi wspomnień zdałam sobie sprawę, co działo się na moich oczach. Te trzy osoby w białych kitlach przywracały serce Peety do pracy. To z kolei oznaczało tylko jedno. Kiedy Haymitch wlókł mnie korytarzami, on...Nie, nie mogłam tego powiedzieć, a nawet pomyśleć. To by oznaczało koniec wszystkiego. Zmodyfikowałam więc tę myśl. On przestał oddychać. To też bolało, ale znosiłam to lepiej. Przecież jeśli nie oddychał, to wystarczyło,żeby wciągnął powietrze do płuc, prawda? Na pewno za chwilę to zrobi. Musi. Odetchnie pełną piersią, uśmiechnie się blado do personelu medycznego i zapyta, co się dzieje.
               Czas mijał. Tik-tak. Ściany wirowały. Przyspieszony oddech Haymitcha mieszał się z moim własnym. Miałam wrażenie,że zaraz wszystko się skończy. Zacisnęłam dłonie w pięści tak mocno,że paznokcie wbiły mi się w skórę do krwi. Tylko ból trzymał mnie przy świadomości.  
Wtem zdarzył się cud.
Pip. Pip. Pip. Pip. Pip.
Odetchnęłam z ulgą.
                                                                        *  *  *
                 Nie wolno mi było go odwiedzieć. Spacerowałam więc pod drzwiami. Haymitch zniknął kilka minut temu. Mówił coś o butelce. Nie wiem,czy wpuszczą go do szpitala z alkoholem. 
                 Drzwi ponownie się otworzyły. Fellows uśmiechnął się do mnie. Twarz miał pokrytą kropelkami potu. Kosmyki poprzyklejały się do czoła. 
-Dobre i złe wieści. Które najpierw?
Nie wiedziałam, co mu odpowiedzieć. Potrzebowałam chwili, żeby zrozumieć, co ma na myśli.
-Dobre. 
Jeszcze szerszy uśmiech. To chyba dobry znak?
-W zasadzie to są to dwie wiadomości. Peeta żyje i na pewno przez krótki czas będziemy mogli ten stan utrzymać-wolałam nie pytać, jak krótki to czas. Coś czułam,że byłoby to dużym błędem.-Kolejna sprawa...Wykonałem parę telefonów i mam już pewność. Dotarły do nas wyniki badań z dystryktu trzeciego. Znajduje się tam kilka laboratoriuów i nieduża fabryka lekarstw-wyjaśnił.-Odseparowano tam cząstki jadu z próbek, które im dostarczyliśmy. Poddano je działaniu pewnych substancji i zauważono,że zaczęły się kurczyć do mikroskopijnych rozmiarów-oparłam się o ścianę. Och,czy to mogło być to, o czy myślałam...?-Istnieje ryzyko efektów ubocznych. Prawdopodobnie też, gdy jad się cofnie do jednego narządu, będziemy musieli go wyciąć i zamienić innym. Jednak to jest nasze lekararstwo. To, na które czekaliśmy tak długo.
Zamilkł. Chyba oczekiwał,że będę tańczyć z radości. Wiadomość okazała się cudowna,ale...
-Złe wieści?
Doktor przygasł.
-Stan Peety pogarsza się z sekundy na sekundę. Musimy podać mu to lekarstwo już zaraz. Jak najszybciej. Trójka nie posiada poduszkowców ani żadnych pojazdów. Jakiekolwiek maszyny, mogące pomóc w wojnie, Kapitol zabrał im już dawno. Do tej pory nikt nie pomyślał, aby im przysłać nowe. Jeśli chcemy mieć lekarstwo, sami musimy je sobie przywieźć. 
Przez chwilę analizowałam słowa Doktora. Już miałam nawet zaproponować, by zabrać jeden z poduszkowców Kapitolu, gdy coś sobie przypomniałam. Snow przecież mówił mi o braku tego typu pojazdów w stolicy. Czy to oznacza,że od końca wojny żadnego tu nie przewieziono? Najwidoczniej.
-Czyli co...?
-Nie mogę opuścić szpitala. Jestem tutaj najważniejszym lekarzem. 
Słowa wychodzą z moich ust od razu.
-Ja pojadę.
Doktor od razu mi odpowiedział.
-Zapomnij, Katniss. Jesteś osłabiona. Powinnaś przede wszystkim odpocząć.
Poczułam,jak coś się we mnie gotuje. O, nie! Kto jak kto, ale on na pewno mi nie będzie rozkazywał. Zwłaszcza,że sprawa była poważna.
-Niech pan zapomni. Muszę jechać.
-Katniss, znajdę kogoś, kto zrobi to za ciebie. 
-Kiedy?!-wrzasnęłam tak głośno,że pacjenci przechodzący obok przyglądali mi się przerażeni. Nawet Doktor miał nietęgą minę.-Myśli pan, że jakikolwiek inny lekarz w podskokach uda się do Trójki? A może jakaś pielęgniarka?! Kto zostanie jak nie oni? Pacjenci! Do których ja należę. Powiedział pan, że liczy się każda sekunda. Tracimy tu tylko czas.
Doktor zacisnął usta w wąską kreskę. Kiedy ponownie przemówiłam,zrobiłam to dużo ciszej.
-Jestem mu to winna-Poza tym kocham go.-Proszę mi pozwolić.
Patrzyłam na niego błagalnie. W końcu pękł.
-Dobrze-wyjął coś z kieszeni i rzucił w moją stronę. Złapałam chłodny i brzęczący przedmiot. Kluczyki do samochodu.-Weź moje auto. Jest bardzo szybkie. Znajdziesz je przed szpitalem. Laboratorium, którego będziesz szukać, jest przed Pałacem Sprawiedliwości. Uważaj na siebie, Katniss. I pośpiesz się.
Przez chwilę stałam w miejscu. Potem zacisnęłam palce na kluczkach i pobiegłam przez korytarz.














13 komentarzy:

  1. Jeeeest! W końcu! Naczekałam się! Jest i to jakie cudowne!!! *o*
    Peetuś żyje, Peetuś! Uratujesz go Katniss, uda Ci się!
    Niesamowite! Kocham twój styl pisania! <3 <3 <3
    Nie będę Ci życzyć weny, bo masz jej jeszcze sporo w zanadrzu xD
    Więc może... Szybkiego napisania kolejnego, życzę! :D
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  2. W końcu!!!
    PEETA ŻYJE!!!!! Boże jaki mam zaciesz XD
    Katniss go uratuje. Jestem już pewna, że zrobi to w ostatniej chwili :D
    Rozdział jest cudowny <3
    Na początku tak czytam i się denerwuje i mamrocze pod nosem: co się stało z Peetą? Kiedy będzie o nim mowa?
    Przywiązałam się do niego. Aż łza się w oku kręci xD
    Duuuuuużo weny Ci życzę i do cudownego następnego rozdziału ;*


    Tosia xx

    OdpowiedzUsuń
  3. Jeeeeeej, nareszcie! :D I cieszę się bo Peeta żye, nie mogę się doczekać co będzie dalej :D Szybkiego kolejnego rozdziału życzę xD
    Pozdrawiam!
    Pomyluna Everdeen ;3

    OdpowiedzUsuń
  4. WRÓCIŁAŚ! [chwila, podczas której wykonuję radosny taniec po pokoju]
    Peeta żyje, uratowali go!
    Na chwilkę, ale zawsze coś ^^
    Katniss umie prowadzić chyba wszystkie pojazdy, czo nie? Też tak chcę!
    Kocham pierwszy akapit, jest genialny i wciągnął mnie w resztę rozdziału. Więcej takich smaczków poproszę.
    Haymitch, mało go tutaj, właściwie po co przyszedł? Daj go więcej, najlepiej w duecie z Katniss.
    Wracaj z następnym, ale już!
    Weny!!!
    Pozdrawiam i zapraszam do mnie na nowy rozdział <3 :)

    OdpowiedzUsuń
  5. WRESZCIE! ♥
    Rozdział cudowny, ciekawy, trzyma w napięciu.
    Mój Peeta żyje, kochany!
    Przynajmniej na razie xd.
    A następny rozdział ma być teraz, już, w tej chwili!
    Weny życzę i pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Super. Wreszcie się doczekałam :D <3
    Nie mogę się doczekać kolejnego.
    Dużo weny i żelków życzę :D

    Ps. Zapraszam do mnie http://opowiada-nia.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  7. Masz szczęście, że Peeta żyje!
    Cieszę się, że wypoczęłaś i masz wenę :))
    Czekam na kolejny rozdział C:

    OdpowiedzUsuń
  8. jak dobrze, że uratowali Peete :') czekam na następną notkę i życzę weny :D

    OdpowiedzUsuń
  9. Jest ! nareszcie biedaczek z Peety :c
    http://zyciepasjamiloscmodataniecsport.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  10. No taaak... Groziłam Ci śmiercią :D Już wiem czemu ta dedykacja. Ale tak naprawdę to bardzo, bardzo dziękuje. Jest mi strasznie miło ;)
    Ha, byłam pewna, że Peeta żyje... Inaczej byśmy Cię uśmierciły i nie miałabyś żelek (właśnie się zajadam nimi :D)
    Tak wgl dopiero dzisiaj zobaczyłam, że jest post, jakim cudem?!!! Od dwóch dni sprawdzałam codziennie, a tu to jest! No jakim cudem, kurczaki!!!
    Jestem chyba załamana już swoją tępością... :P
    Aaa i zgadzam się, że Haymitch mógłby zagrać większa rolkę :*
    Weny i nie zostawiaj nas na miesiące świetlne <3

    OdpowiedzUsuń
  11. Świetnie piszesz... Nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału... W niektórych rozdziałach myślałam, że pisze to Suzanne Collins... Pozdrawiam i życzę weny =)

    OdpowiedzUsuń
  12. Zostałaś nominowana do Liebster Awards. Oczywiście rozumiem, że nie wszyscy się to 'bawią", ale przy okazji chciałam pokazać Ci moje małe docenienie :)

    OdpowiedzUsuń