niedziela, 16 lutego 2014

Rozdział 4 Śmiertelny Błąd

Rozdział nieco krótszy ;-) Jakby co-nie będę wrzucać rozdziałów  każdego dnia, ale teraz...coś mnie natchnęło ;-) Zatem zachęcam do czytania. Jak już mówiłam w komentarzach, beztroska sielanka Peety i Katniss powoli dobiega końca ;-)
Dedykuję ten rozdział Adriannie Glince ;-)

Następnego dnia nie za bardzo orientowałam się, gdzie jestem ani dlaczego. W końcu połączyłam fakty, czyli ramiona Peety, w których się obudziłam i piękny wieczór, który przeżyłam wczoraj. Spojrzałam na mojego ukochanego. Spał spokojnie. Miał przymknięte powieki, niesforne kosmyki blond włosów opadały mu na oczy. Odgarnęłam je delikatnie. W końcu zaczęłam sobie co nieco przypominać. Obejrzeliśmy film do końca. Bardzo spodobały mi się ostatnie sceny. Jednak co było dalej-nie pamiętam. Musiałam zasnąć jeszcze przed napisami końcowymi. A Peeta razem ze mną.
Przymknęłam powieki, rozkoszując się wczorajszymi chwilami. Przesunęłam opuszkiem palca po ustach, wspominając dotyk ciepłych warg Peety. Były tak blisko mnie, a wciąż za daleko...Nie chciałam się od niego odsunąć, choćby na jeden, jedyny moment. Nawet, gdy pocałunek dobiegł końca, resztę filmu obejrzeliśmy, trwając w mocny uścisku. Czułam się w jego ramionach tak bezpiecznie i ciepło, że musiałam szybko zasnąć. To jedyne logiczne rozwiązanie. Postanowiłam przygotować coś do jedzenia. To lepsze od leżenia i nic nie robienia. Kiedy Peeta wstanie, z pewnością będzie głodny. Wczorajsza kolacja to już historia.
Wstałam powoli i wygładziłam sukienkę. Nie dało to zbyt wielkiego efektu, materiał był mocno wygnieciony, a bolerko gdzieś się zapodziało. Zerknęłam jeszcze raz na kanapę. Dopiero teraz dostrzegłam, że garnitur Peety też nie jest w idealnym stanie. Krawat mocno się poluzował, koszula luźno przylegała do ciała. To moja robota?
Poszłam w stronę lodówki. Otworzyłam ją na oścież, poczułam na skórze przyjemny powiew chłodnego powietrza. Nie było tam nic szczególnego. Mleko, jajka, bekon, ketchup, kurczak i jakieś warzywa. Z pewnością Peeta wszystkie zakupione przez siebie produkty przeznaczył na kolację. Wpatrywałam się tępo w jedzenia, główkując nad możliwymi kombinacjami. W końcu poddałam się i wybrałam na przygotowanie naleśników. Grzebiąc po kuchennych szafkach odkryłam położenie mąki i proszku do pieczenia. Zabrałam się w ciszy za wykonanie posiłku. Do moich nozdrzy dobiegł przyjemny, słodki zapach, słyszałam skwierczenie ciasta na patelni wysmarowanej masłem. Nigdy nie byłam za dobrą kucharką, ale teraz nie najgorzej mi szło...tylko jedna strona naleśników była przypalona. Sukces. Przełożyłam placuszki na talerze i posmarowałam dżemem. Drugą porcję, dla siebie, posypałam jagodami. Zaniosłam wszystko do kuchni.
No nie wierzę! Peeta ciągle spał. Mało tego-chrapał w najlepsze. Pokiwałam głową z dezaprobatą, po czym zaczęłam konsumpcję swojej porcji naleśników. Miałam rację, tym razem nie wyszły najgorzej. Były nawet jadalne. I pomyśleć, że nie tak dawno ja paręnaście godzin temu jadłam tu wyborną kolację z Peetą! Jeszcze nigdy nie spędziłam tak cudownego wieczoru. Zostało mi na talerzu kilka jagód, więc spróbowałam złapać je widelcem. Skakały po całym talerzu. Kiedy jedną z nich niechcący zgniotłam, poddałam się i chwyciłam kuleczki palcami. Wrzuciłam je do ust. Potem oblizałam widelec z kwaśnego, jagodowego soku. Był pyszny, ale chcąc nie chcąc skojarzyłam go z Gale'em, naszą kryjówką w lesie i zbieraniem poziomek. Wtedy wszystko było łatwiejsze. Miałam prawdziwą rodzinę, przyjaciela i dom, do którego mogłam w każdej chwili wrócić. Igrzyska zaś zmieniły wszystko. Czasami zastanawiam się, co by było, gdybym nie zgłosiła się za Primrose. W żadnym wypadku nie żałuję tej decyzji, nie mniej jednak trochę mnie to ciekawi. Gdyby nie kilka słów, które wypowiedziałam, najprawdopodobniej dalej wiodłabym zwykłe życie w Dwunastce. Wątpię, czy Haymitch wymyśliłby wątek Nieszczęśliwych Kochanków z dwunastego dystryktu, gdyby Zawodnikami byli prawie dorosły mężczyzna i mała dziewczynka. Zatem Primrose nie wyjęłaby trujących jagód Łykołaka, Kapitol nie znienawidziłby jej, a rewolucja nie istniałaby. Choć-kto wie? Może Plutarch znalazłby inny sposób? Jednak czy wojna bez symbolu rebelii, bez Kosogłosa, mogłaby zakończyć się sukcesem? Swoją drogą ciekawe czy Prim przeżyłaby Igrzyska. Doskonale zna się robieniu lekarstw i uzdrawianiu, więc bez trudu uleczyłaby zdobyte rany. Wiedziała co nieco o jadalnych roślinach, zatem zdobyłaby jakoś pożywienie. Na mięso nie miałaby co liczyć, nigdy nie potrafiła zabijać. Jednak mały plecaczek z Rogu Obfitości by wystarczył, aby dała radę przeżyć. Po prostu ukrywałaby się w lesie, nie zostawiała śladów i nie zwracała kłopotów. Tak wygrali kiedyś morfaliniści. Może jej też byłoby to dane? Poza tym jestem pewna, że Peeta i Rue sprzymierzyliby się w z nią. Nie daliby jej tak łatwo zginąć. Jednak jak potoczyłyby się ich losy, gdyby zostali jako ostatni na arenie?
Poszłam pozmywać naczynia. Szorowałam je cichutko, szum wody był bardzo przyjemny dla ucha. Rozejrzałam się po kuchni. Panował tu idealny, kliniczny wręcz porządek. Takie warunki były dla mnie nienaturalne. Przyzwyczaiłam się do lekkiej schludności, ale bez przesady. W moim dawnym domu to mama i Prim dbały o porządek. Ja zdobywałam jedzenie i utrzymywałam nas. Po całodniowym polowaniu nie zawsze miałam siłę umyć się, czy posprzątać.
Wysuszyłam szybko naczynia i odłożyłam je do szafek. Wyjrzałam nieśmiało z kuchni. Peeta ciągle spał. Zaczęłam się martwić, czy przypadkiem nie zachorował? Podeszłam do niego i kucnęłam przy kanapie. Położyłam mu swoją dłoń na czole. Nie miał gorączki. Oddychał miarowo, puls też raczej w normie. Dziwne...Cóż, może rzeczywiście jest bardzo zmęczony albo zwyczajnie nie zasnął tak wcześniej jak ja. Kto wie, czy nie obejrzał kolejnego filmu? Mógł też oglądać mnie podczas snu. Z tego co wiem na arenie lubił to robić.
Nie będę tutaj stać jak głupia. Pójdę do mojego domu i odświeżę się nieco. Z pewnością przyda mi się prysznic. I zmyję ten głupi makijaż. Prychnęłam cicho. Effie pewnie nawet nie nazwałaby tego umalowaniem się. Dość już się naoglądałam jej twarzy oraz Kapitolińczyków aby wiedzieć, że u nich znaczenie ma tylko gruba warstwa tapety. Sztuczne rzęsy długości kilkunastu centymetrów, kryształki naklejane pod oczami, połyskliwe pomadki i cienie we wściekle jaskrawych kolorach...Ja, ze swoimi rzęsami pokrytymi czarną maskarą, wyglądałabym dla nich dziwacznie. I vice versa.
                                                                  *    *    *
Po godzinie ponownie czuję się sobą. Znów mam na sobie starą skórzaną kurtkę taty, buty z miękkiej skóry i elastycznie spodnie. Włosy zaplotłam w warkocz. Zmyłam ten obrzydliwy tusz do rzęs.  Po minionej nocy wyglądałam okropnie. Czarne plamy utworzyły się na powiece i pod oczami. Kto wie, czy Peeta nie spał tak długo, bo bał się, że mnie zobaczy? Wracam do jego domu. Idę spokojnie, słońce już dawno wzeszło w pełnej okazałości i czuję na skórze jego subtelny, ciepły. dotyk. Ostatnie kilka metrów mijam biegiem. Z mieszaniną radości i niepokoju przekraczam próg domu Peety.
Pewnym krokiem wchodzę do salonu. Kurz niczym setka tancerek wiruje w blasku złota, wpadającego przez okno. Jest bardzo duszno. Bez wahania uchylam okno. Chłodne powietrze uderza o moją twarz, ale to leprze niż ten zaduch. Spoglądam na kanapę. Peeta poruszył się niespokojnie. Kucnęłam przed nim. Koniec spania. Nachyliłam się i delikatnie pocałowałam go w usta. Odsunęłam się lekko i wyszeptałam:
-Dzień dobry, śpiochu.
Od razu rozchylił powieki. Przez chwilę wydał się być zdziwiony, nawet zdenerwowany. A potem dostrzegłam coś dziwnego.
Jego oczy.
Przez moment...może mi się tylko zdawało, ale jego oczy na ułamek sekundy zmieniły barwę. Błękit zastąpiła zieleń. Źrenica skurczyła się do rozmiaru łepka szpilki. Peeta zaczął drżeć. Patrzył na mnie ze strachem. Zaraz...on się mnie boi? Widzę jak zacisnął dłonie na oparciu kanapy. Co się dzieje? Zaniepokoiłam się. Położyłam dłoń na jego umięśnionym ramieniu.
-Peeta, wszystko w porządku?-zapytałam cicho. Nagle jego stan przeszedł równie szybko jak się pojawił. Zieleń tęczówek zastąpił błękit. Drżenie ustąpiło, chłopiec rozluźnił naprężone mięśnie. Spojrzał na mnie, uspokojony. Pochylił się i poczułam dotyk jego pełnych warg na własnych ustach.
-Tak, Katniss. Wszystko w porządku. Po prostu...miałem zły sen.
Skinęłam głową. Nie jestem pewna czy mu wierzę, ale sytuacja była na tyle dziwna, że wolałam o tym jak najszybciej zapomnieć.
Śmiertelny błąd. Jednak wtedy jeszcze o tym nie wiedziałam...
                                                                                     ~o~
Zapraszam do komentowania i dodawania do obserwatorów :D

9 komentarzy:

  1. cudowne! Mam nadzieję, że następny rozdział będzie jak najszybciej! Buźka <3 / Adminka Pomyluna

    OdpowiedzUsuń
  2. No nie, przerwać w takim momencie.. ale rozdział jak zawsze świetny : ) Juz się nie mogę doczekać następnej notki ; )

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiem, wredna jestem ^^ Już jest nowy rozdział, zachęcam do czytania ;-)

      Usuń
  3. TERAZ I TU KOLEJNA NOTKA! Boże pięknie *-* Serio. Masz talent.
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Ojeju! przez sobotnią studniówkę odsypiałam całą niedzielę i tyle straciłam:( Jak przeczytałam dedykacje zrobiło mi się tak ciepło na serduszku! Dziękuję ślicznie:* rozdział godny swojej autorki i choć wydaje się to niemożliwe każdy kolejny jest lepszy od poprzedniego! Ten jest niesamowity! <3 powrót zmiecha i to w twoim wykonaniu - super! ;) naprawdę zaczynam się zastanawiać czy nie mamy połączonych mózgów bo nasza wizja igrzysk po igrzyskach jak narazie pokrywa się z sobą w każdym calu! :D nie spodziewałam się tak szybko nowego rozdziału wiec czekała mnie podwójnie miła niespodzianka gdy jednak postanowiłam sprawdzić czy nie ma nic nowego;) szkoda tylko że nie zrobiłam tego wcześniej:( dziękuję za każde Twoje słowo! I czekam drżącym sercem na kolejne, które mam nadzieję pojawią się równie szybko jak te;) jak najwięcej Ci dziewczyno takiej weny!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Powrót zmiecha? Nie, wcale :D Ale tak na serio to super, że się domyśliłaś ;-) Szykuje się małe piekło. Moment kulminacyjny będzie w najmniej spodziewanym momencie. ;-)
      Co do dedykacji-nie ma za co :D

      Usuń
    2. Uhu nie mogę się doczekać tego momentu :D zresztą wszystkich "momentów" napisanych przez Ciebie nie mogę się doczekać ! <3

      Usuń