Tak więc wolicie notki częstsze, ale krótsze ;-) Zatem proszę. Nie wiem czemu, ale ta notka ...cóż...nie jestem w niej w pełni dumna. Wybaczcie, ostatnio często się gdzieś włóczę, rozumiecie-ferie^^ Życzę wam miłego czytania.
Dedyk dla Glonomóżdżka :-)
Kiedy obudziłam się następnego dnia, czułam się koszmarnie. Bez otworzenia oczu zrozumiałam, że jestem chora. Podobno na wiosnę i jesień łatwo coś złapać. Bolała mnie głowa. Nie tylko ona, reszta ciała także. Wstrząsały mną dreszcze, raz czułam zimno raz gorąco. Okropnie się pociłam. Miałam wrażenie, że ktoś pociera moje gardło papierem ściernym, ledwo mogłam przez to przełykać zgęstniałą ślinę. Ciężko szło mi z oddychaniem przez nos, było to wręcz niemożliwe przez katar. Powoli wstałam, bardzo niechętnie. Schodząc po schodach, zauważyłam, że świat wiruje mi przed oczami. Złapałam się kurczowo poręczy. Miałam okropne deja vu. Już kiedyś miałam takie problemy z równowagą. Przed oczami pojawił mi się stos zapasów Zawodowców. Poręcz pod palcami zmieniła się w łuk i strzałę na naprężonej cięciwie. Skupiona celowałam. Ostatnia strzała, końcowy ruch. Z mieszaniną nerwów i irytacji rozluźniłam dłoń. Poczułam eksplozję, mimo iż to były tylko wspomnienia, prawie upadłam, jak gdyby coś obok mnie wybuchło. Przystanęłam i usiadłam na schodach. Objęłam kolana ramionami, próbując przerwać targające mną spazmy. Mimo usilnych starań przed oczami pojawił mi się obraz śmierci trybuta. Cato wykręcił mu kark jednym, płynnym, przerażającym ruchem ręki. Byłam tak blisko, w krzakach. Mogłam coś zrobić, zestrzelić go z łuku nim dopuścił się tego okrutnego czynu. Zbytnio bałam się o samą siebie. Nie chciałam pomóc, więc można powiedzieć, iż jestem współwinna śmierci chłopca. Na samą myśl o tym, zaczynam nienawidzić samą siebie.
Nie potrafię wstać, więc zjeżdżając na tyłku, docieram na dół. Tam zaczynam czołać się do kanapy. Przy okazji zbieram na koszulce cały kurz z podłogi. Przynajmniej nie muszę już jej czyścić. Wdrapuję się na kanapę i dopiero teraz, ciężko dysząc, oddycham z ulgą. Zejście na dół wyssało ze mnie cała energię. Teraz mogłam na reszcie odpocząć. Wpatrywałam się w sufit. Wspomnienie wybuchu nie tylko przypomniało mi śmierć chłopca, ale też kogoś innego. Drobniejszego, delikatniejszego, sprytniejszego, o aksamitnej, ciemnej skórze, ciemnobrązowych oczach i włosach. Jej małe ciałko, które opadło mi na ramiona, chwilę po ataku Marvela. Nagle nie jestem już tylko na kanapie. Siedzę na polance, czuję zapach kwiatów, widzę Rue, leżącą przede mną. Oszczep, który została trafiona, tkwi w jej brzuchu. Porusza delikatnie usteczkami, wydając ostatnie słowo, prośbę, które nie miałam serca nie spełnić:
-Zaśpiewaj.
Pojedyncza łza spływa po moim policzku.
* * *
Mijają godziny. Żałuję, że telefon nie znajduje się w pobliżu mnie. Z chęcią zadzwoniłabym do Peety. On na pewno by mi pomógł. A tak to jestem skazana na spędzenie dużej ilości czasu na kanapie. Zrobiłam się strasznie głodna, jednak byłam za słaba na to by wstać. Nie miałam na nic siły. Ponad to okropnie bolała mnie głowa.
Nagle zdarzył się cud. Usłyszałam pukanie! To na pewno Peeta. Radość szybko jednak prysła jak bańka mydlana. Przecież muszę otworzyć mu drzwi. Ech, najlepiej jeśli zabiorę się do tego od razu.
-Już idę-wychrypiałam na tyle głośno, na ile starczyło mi sił. A potem bardzo, bardzo wolno wstałam. Zachwiałam się, świat wokół mnie zawirował, ból głowy przybrał na sile. Przytrzymałam się kurczowo oparcia kanapy. Wzięłam głęboki oddech. Następny cel-stolik z telefonem. Wykonałam kolejny krok, mocno się przy tym chwiejąc. Nie miałam czego się oprzeć, byłam bardzo bliska upadku. Jeśli teraz zatrzymałabym się-mogłabym już nie wstać. Dlatego też postarałam się przyspieszyć, zanim stracę wszelkie siły. Dotarłam do stolika, oparłam się o niego mocno, starałam się powstrzymać drżenie rąk. Zerknęłam w stronę drzwi. Byłam już teraz zaledwie parę metrów od nich.
-Już idę-wychrypiałam nieco głośniej niż przedtem, ale znowu bardzo cicho. Nie miałam już żadnego oparcia, musiałam iść prosto w stronę drzwi. Zebrałam całą energię...i wykonałam kilka kroków. Cała się trzęsłam, traciłam równowagę. Ostatkiem sił złapałam się klamki. Przez chwilę trwałam w bezruchu. Potem, po tej chwili odpoczynku, postanowiłam otworzyć te drzwi. Wiedziałam, że długo nie ustoję na własnych nogach, nie teraz. Przekręciłam kluczyk w zamku, pociągnęłam klamkę i stanęłam twarzą w twarz z Peetą. Od razu się uśmiechnął, ale zrzedła mu mina, gdy uważniej mi się przyjrzał. Był mocno zaniepokojony. Posłałam mu słaby uśmiech, a potem świat po raz kolejny zawirowała. Ogarnęła mnie ciemność.
* * *
Nim otworzyłam oczy, poczułam dziwne ciepło, które szybko zwiększyło temperaturę do gorąca. Gardło dalej mnie bolało, ale kiedy nic nie mówiłam, było to nawet znośne. Odczuwałam też nieprzyjemne ukłucia w nogach, rękach i całym ciele. Wstrząsały mną drobne dreszcze. Byłam cała mokra. Otworzyłam delikatnie oczy. Pierwsze, co zobaczyłam, to błękitne tęczówki Peety, bardzo blisko mnie. Prawie stykaliśmy się nosami. Czułam na skórze jego oddech. Uśmiechnął się do mnie.
-Jak się czujesz?-jego spojrzenie było przepełnione troskę, współczuciem i miłością.
-Jak przejechana przez autobus, ale zawsze mogło być gorzej. Istnieją też czołgi-uśmiecham się słabo z własnego, kiepskiego żartu. Katar nie wpływa pozytywnie na moje i tak kiepskie poczucie humoru.
-Katniss, powiedz mi, gdzieś ty się tak urządziła?-zapytał Peeta, kręcąc głową z dezaprobatą. Lekko wzruszyłam ramionami. Poczułam na nich dziwny ciężar. Spojrzałam w dół. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że jestem przykryta dwoma grubymi kocami. O ile się nie mylę, dostałam też gorący termofor. Milusio.
-Nie wiem-powiedziałam zrezygnowana. Znowu poczułam się słabo, mimochodem przymknęłam powieki.
-O,nie! Jeszcze nie zasypiaj. Najpierw lekarstwa i coś do jedzenia. Potem będziesz mogła spać-mówi do mnie, a ja niechętnie otwieram oczy. Patrzę na niego spode łba, a on, nic sobie z tego nie robiąc, rozchyla lekko koc i podnosi mnie do pozycji siedzącej. Następnie przenosi mnie na fotel. Nawet na chwila bez przykrycia sprawia, że zaczynam się trząść z zimna. On, widząc to, szybko podaje mi termofor i okrywa kocami. Następnie przysuwa sobie krzesło i siada naprzeciw mnie. Przymykam powieki i nawet udaje mi się zdrzemnąć. Prawdopodobnie trwa to kilka minut. Otwieram oczy, gdy czuję zapach rosołu. Peeta trzymał w dłoni miseczkę, a w niej dostrzegłam bulion o złocistej barwie, pełen ok, a także marchewkę i pietruszkę. Nagle przypomina mi się jeden z dni na arenie. Wtedy to Peeta był chory, a ja karmiłam go zupą, którą dostaliśmy za pieniądze sponsorów. Te wydarzenia są takie odległe i bliskie jednocześnie...
Zjadam całą miskę rosołu, proszę nawet o dokładkę. Potem dostaję garść dziwnie wyglądających tabletek. Swoimi kolorami niektóre przypominały mi słodycze. Smakiem już niekoniecznie. Dostałam też syrop na kaszel, a także nasenny. Połknęłam kilka łyżek, a potem odpłynęłam.
Uwielbiam to jak piszesz *-*
OdpowiedzUsuńDziękuję :D
UsuńJa także! <3 Mnie absolutnie nie zawiodłaś tym rozdziałem ;) wręcz przeciwnie - spotęgowałaś mój głód i sprawiłaś, że mam tylko ochotę na więcej i więcej !
OdpowiedzUsuńNo to bardzo się cieszę ;-)
UsuńOoooch, nie mogę się doczekać następnego rozdziału! :D
OdpowiedzUsuńSzybciutko dodaj kolejny rozdział, piszesz cudownie :) "milusio" :D
OdpowiedzUsuńPrzez parę dni nie byłam na komputerze, a tu dedyczek dla mnie :3
OdpowiedzUsuńAż mi się ciepło na serduszku zrobiło <3
Dziękuję :*
Rozdział jak zwykle świetny :3
Rozdział świetny, co ty nam tu piszesz, że nie jesteś z niego dumna? ;D
OdpowiedzUsuńGENIALNE!!!
OdpowiedzUsuńZakochałam się w Twoim blogu.
Uwielbiam wszystkie Twoje teksty.
Jest SUPER!!!😊