Znowu te wasze bulwersy xD Chyba muszę częściej robić takie zakończenia, prawda ;-)? Tak to uwielbiacie! :-) Co do choroby Peety. Nie jestem lekarzem, więc jak popełniłam tam gdzieś błąd, to się nie gniewajcie XD W tym rozdziale nie ma wielu przemyśleń, tutaj większość tekstu to dialogi ;-) Przepraszam za błędy, ale ja te rozdziały piszę dość późno xD Mózg mi nie pracuje.
Dedykowany Oldze Choczaj :D
Pierwsze co do mnie dotarło, to ogromny ból w szyi i brzuchu. Zaraz, coś tu nie gra...Powinnam być martwa,prawda? Pamiętam palce zaciskające się na moim gardle, brak ratunku i jakiejkolwiek nadziej. Moje ostatnie słowa, ogień trawiący pierś, aż w końcu zamknięcie powiek. Jeśli nie żyję to nie powinnam odczuwać bólu. Żadnego. Dlaczego zatem trawi mnie on bez reszty? I jak to możliwe, że czuję materiał kołdry, która mnie najprawdopodobniej okrywa?
Gwałtownie podniosłam się do pozycji siedzącej. Zwaliłam przez to pościel na podłogę. Przeniosłam dłonie na twarz. Dotykałam ją wszędzie. To nie możliwe, to nie może być prawda. Czuję własne ciało. Mocno uszczypnęłam się w przedramię.
-Ała!-zawołałam. A więc to nie sen. Ja żyję. Ja żyję!!! Miałam ochotę tańczyć z radości. Z uśmiechem rozejrzałam się wkoło. Byłam w szpitalu, a przynajmniej na to wyglądało. Ściany pomalowano na jasny błękit, podłogę pokryto białymi kafelkami, które odbijały światło wschodzącego słońca, wpadające przez okno z jasnymi firankami. Szyby zostały wyczyszczone do granic możliwości, dostrzegałam za nimi światła obudowanego Kapitolu. Na ścianach zawieszono ładne obrazki, przedstawiające morze i statek na nim. Spojrzałam w dół. Miałam na sobie błękitną, szpitalną koszulę. Przełamałam początkowy strach i uniosłam materiał do góry. Zgodnie z moim przewidywaniami pod spodem byłam naga, ale to nie to zwróciło moją uwagę. Na moim brzuchu znajdował się wielki, fioletowy siniak, a także bandaże. Szybko opuściłam koszulę na dół i uniosłam dłoń do gardła. Poczułam ogromny ból. To mi o czymś przypomniało. Moja radość prysła jak bańka mydlana. Peeta. Gdzie on jest? Czy coś mu się stało? I...kto mnie uratował? Jestem tak zamyślona, że nie zauważam, jak do pokoju wchodzi Haymitch.
-Obudziłaś się, skarbie?-drgnęłam i spojrzałam w jego stronę. Wyglądał tak jak dawniej. Twarz zaczerwieniona od alkoholu, duży brzuch. Uśmiechnął się do mnie. Podniósł kołdrę z ziemi, otrzepał ją lekko i przykrył mnie nią. Potem zajął miejsce na krześle obok.
-Dziękuję. Co się właściwie stało?-zapytałam. On poważnieje i rozpoczyna swoją opowieść.
-Opowiem ci wszystko, co wiem. Peeta nieświadomie zaatakował cię w swoim starym domu w mieście. Kiedy zdążyłaś już zemdleć, jad przestał działać. Chłopak szybko się opamiętał. Wziął cię na ręce i pobiegł do mnie do domu. Zadzwoniliśmy wspólnie do Plutarcha, a on wysłał do nas helikopter. Wspólnie przewieźliśmy cię do Kapitolu. Tutaj od razu zabrano cię na operację, miałaś duże obrażenia wewnętrzne. Potem zaś zabrano cię tutaj.
Przez chwilę analizuję to co usłyszałam. To zaczyna mieć sens.
-A dzisiaj jest...?-powiedziałam powoli. Niezmiernie mnie ciekawiło, ile czasu straciłam.
-Ósmy maja. O! Prawie zapomniałem-sięgnął do kieszeni płaszcza i wyjął z niej małe, pogniecione,zielone pudełeczko, obwiązane niebieską wstążeczką. Podał mi je.-Wszystkiego najlepszego z okazji osiemnastych urodzin, Katniss.
Mimowolnie uśmiechnęłam się. To o tym wczoraj zapomniałam. Drżącymi rękami rozwiązałam wstążkę i uniosłam pokrywkę pudełka. Westchnęłam z zachwytu. Na poduszeczce w kolorze indygo, leżała srebrna bransoletka. Drobne charmsy w kształcie strzał różnych kolorów i długości zostały przymocowane w równej od siebie odległości. Zwróciłam na coś uwagę. Aby zapiąć bransoletkę, należało połączyć dwa elementy. Pojedynczą, czarną strzałę i misternie wykonany łuk. Połączyłam je, a razem wyglądały jak broń, sekundę przed wystrzałem. Poczułam łzy w oczach. Bransoletka musiała kosztować Haymitcha majątek. Każdy element był wykonany z drogich kruszców i kryształów najróżniejszego rodzaju. Zdziwił mnie też sam wygląd ozdoby. Z pewnością została wykonana na zamówienia. Jednak to nie było w tym wszystkim najpiękniejsze. Najważniejszy okazał się w moich oczach sam gest, to, że Haymitch pamiętał o mnie. Wzruszyłam się.
-Dziękuję-wyszeptałam i uściskałam go serdecznie. Pomoczyłam mu łzami bark. Po chwili się od niego odsunęłam i przetarłam oczy ręką. Pociągnęłam nosem. Nagle coś mi się przypomniało.
-Gdzie Peeta?-zapytałam. Haymitch spoważniał. Odwrócił wzrok, jak gdyby chciał uniknąć odpowiedzi. To wzbudziło moją czujność.
-Przynieść ci śniadanie?-zapytał, chcąc zmienić temat. Próbował powiedzieć to zdawkowo, ale ja i tak swoje wiedziałam.
-Haymitch, gdzie jest Peeta?-powiedziałam, starannie akcentując każdą sylabę. On spojrzał mi smutno w oczy.
-Jest tutaj. W tym budynku.
Podniosłam się na równe nogi. Podbiegła do wieszaka i pospiesznie założyłam szlafrok. Gdziekolwiek teraz jest Peeta, muszę go odnaleźć.
-Skrzydło E pokój 69-powiedział cicho Haymitch. Patrzył w ścianę nad moim łóżkiem.
-Dziękuję-zawołałam. Rzuciłam się w stronę drzwi i wybiegłam na korytarz. W oczy uderzał brak wielu barw, królowały tu odcienie bieli, szarości i błękitu. Rozejrzałam się i po chwili wahania ruszyłam na prawo. Mijałam pacjentów, rozpychałam się między pielęgniarkami, które rzucały mi pełne dezaprobaty spojrzenia. Odetchnęłam z ulgą, gdy przede mną jak spod ziemi wyrosła tabliczka z cyfrą ,,E". Pchnęłam szklane drzwi. Tutaj było znacznie spokojniej. Zaledwie kilku pacjentów spacerowało po korytarzu, każdy w asyście własnego pielęgniarza lub pielęgniarki. Jedni kiwali się w przód i w tył, inni martwymi oczami wpatrywali się w przestrzeń. Podejrzewałam, że w tym miejscu znajdują się osoby z chorobami umysłowymi. Zamknięcie tutaj Peety uważałam za przesadę. W końcu dotarłam pod odpowiedni drzwi. Uniosłam dłoń. Z przerażeniem i niepokojem położyłam dłoń na klamce. Już miałam wejść...gdy przede mną pojawił się lekarz. Próbowałam wyjrzeć zza niego do pokoju, ale nie dałam rady. Wszyscy są wyżsi ode mnie! To takie frustrujące.
-Panna Everdeen? Nie powinna być pani w łóżku?-zapytał lekarz. Spojrzałam na niego. Miał brązowe oczy, tak ciemnie, że z początku uznałam je za czarne. Na głowie miał burzę falowanych, karmelowych włosów. Uśmiechnął się do mnie, ukazując śnieżnobiałe zęby. Nie wiem czemu, ale działał mi na nerwy. To pewnie przez ten jego spokój. Nie rozumiał, że dla mnie sytuacja jest poważna?!
-A pan nie powinien się przesunąć?-burknęłam cicho. Spróbowałam go ominąć, ale mi nie wyszło.
-Przykro mi, ale zanim pozwolę pani zobaczyć się z panem Mellarkiem, musimy porozmawiać-odpowiedział. Spojrzałam mu głęboko w oczy. Widziałam w nich, że nie odpuści. Pod fasadą uśmiechu ukrywała się powaga i zdecydowanie. Westchnęłam. On najwidoczniej uznał to za zgodę, bo odpowiedział:
-W takim razie zapraszam do mojego gabinetu. Tędy proszę-wskazał ręką dalszą część korytarza i poszedł w tamtą stronę, a ja za nim. Do jego gabinetu dotarliśmy bardzo szybko. Lekarz przepuścił mnie w drzwiach. Weszłam do pomieszczenia, które wyróżniało się na tle pustych sal szpitalnych. Ściany były bordowe,a podłoga w kolorze czekolady. Biurko z ciemnego drewno znajdowało się w centrum pokoju. Za nim stało czarne, obrotowe krzesło, przed nim-wygodny fotel. W rogu pokoju stały donice z paprotkami. Zdałam sobie sprawę, że stoję w bezruchu, gdy lekarz odchrząknął cicho. Odwróciłam się w jego stronę. On skinął do mnie głową.
-Nie miałem okazji się przedstawić. Jestem Doktor Fellows. Miło mi panią poznać-powiedział pogodnie. Bez słowa wyciągnęłam do niego rękę, a on uścisnął ją. Wskazał mi ręką, abym zajęła miejsce na fotelu. Podeszłam w tamtą stronę. Zaskoczyła mnie miękkość skóry, z jakiej wykonane było siedzisko. Tymczasem Doktor usiadł naprzeciw mnie. Uśmiechnął się i zaczął mówić:
-Musi pani wiedzieć, że już w przeszłości leczyłem pana Mellarka. Byłem jednym z lekarzy w Trzynastym Dystrykcie. Po wojnie zostałem tutaj awansowany.
-Gratuluję-burknęłam, przez co wypowiedziane przeze mnie słowa zmieniły się w obelgę, aniżeli dowód uznania. Doktor jednak nie przejął się tym wcale. Podziękował mi serdecznie. Poczułam jak coś się we mnie gotuje. Ileż można czekać z informacjami?!
-Potrzebuje pani czegoś? Kawy, herbaty?-zapytał Doktor.
-Wyjaśnień-odpowiedziałam krótko. On westchnął. Z zadowoleniem stwierdziłam, że jego radość prysła. I bardzo dobrze. Może wreszcie czegoś się dowiem.
-Dobrze, więc proszę posłuchać. Pan Mellark, jak doskonale pani wiadomo, niedawno został porwany przez Kapitolińskie władze z rozkazu prezydenta Snowa. Był tam poddawany najgorszego rodzaju torturom, także najpaskudniejszej z nich czyli osaczeniu. Muszę przyznać jedno. Mimo że osaczenie jest okrutne, to niestety, ale należy także do najinteligentniejszych katuszy. Polega ono na zniekształcaniu ludzkich wspomnieć. Dokładniej rzecz ujmując, odpowiednio wykwalifikowani lekarze pobierają od gończych os jad, który następnie wstrzykują do krwiobiegu. Oczywiście dobierają ilość trucizny odpowiednio, aby delikwenta nie zabić. To jest właśnie sens tej tortury. Okaleczyć do końca życia, ale nie pozwolić na śmierć. Po wstrzyknięciu jadu, osobę poszkodowaną zmusza się do wspominania. Pokazuje się na przykład różne przedmioty związane z daną osobą i sytuacją albo puszcza nagrania. Osaczonemu przed oczami pojawiają się halucynacje, które mieszają się ze wspomnieniami, przez co nie może on odróżnić prawdy od blefu. Potem następuje trzeci etap. W nim pokazuje się sfałszowane nagrania. Na ogół osoba ma już takie problemy ze zrozumieniem sytuacji, że od razu staje się podatny na wmówienie sobie fałszywych wspomnień. Z tego co mi wiadomo, osaczenie pana Mellarka trwało najdłużej ze wszystkich, jakie były przeprowadzane. Mój pacjent walczył z tym i naprawdę mu się udawało. W końcu nie dał jednak rady. O efektach osaczenia chyba nie muszę pani opowiadać. Dodam tylko, że wyleczenie osaczonego należy do rzadkich przypadków. Pan Mellark i tak miał dużo szczęścia-mówi lekarz. Irytuję się.
-Dobrze, ale dalej czegoś nie rozumiem. Peeta był zdrowy. Normalnie funkcjonował. Więc dlaczego do jasnej cholery znów wróciły mu objawy osaczenia?!-warknęłam. Lekarz znów westchnął. Widać, że ciężko było mu o tym mówić.
-Z początku wydawało nam się, że pan Mellark to klasyczny przypadek. Teraz jednak okazało się, że nie do końca tak jest. Przede wszystkim podano mu większą porcję jadu niż zwykle. Nie zabiła go, ale nie mocno osłabiła. Poza tym mój pacjent otrzymał też coś jeszcze. Nie znamy tej substancji dokładnie, nie potrafimy nawet podać jej prawdziwej nazwy. Używamy na nią określenie ,,Transformator,,. Profesor Snow miał kiedyś znajomego chemika, który wymyślił ten specyfik. Coriolanus kazał mu wykonać jej bardzo dużo, następne go zabił, aby ten nie zdradził tajemnicy działania lub ewentualnego odwracania skutków objawów wywoływanych przez ten środek. Kiedy Snow umarł, zabrał ze sobą sekret do grobu.
Słuchałam tego uważnie, nie mogąc uwierzyć w to co słyszę. To straszne. A co jeśli nie będą w stanie wyleczyć Peety? Nagle zapłonęła we mnie nienawiść do byłego prezydenta. Żałowałam, że nie miałam wtedy więcej strzał w kołczanie. Trafiałabym go w różne części ciała, aby powoli się wykrwawił, aby cierpiał męczarnie. Coin zostawiłabym sobie na deser.
-Co ta substancja powoduje?-zapytałam cicho.
-Zgodnie z nazwą transformuje, sprawia, że dana trucizna nabiera nowych właściwości. W tym wypadku doszło do dość ciekawej, z medycznego punktu widzenia, sytuacji. Transformator sprawił, że jad gończych os, po zmianie wspomnieć pana Mellarka, opuścił jego krwiobieg. Ponad to drobinki toksyny stały się odporne na samoistne usunięcie przez organizm. Zaczęły magazynować się w różnych organach. Były uśpione. Prawdopodobnie około dwóch miesięcy temu komórki zaczęły się namnażać. Powoduje to zmiany w psychice pana Mellara.
Czułam się wyprana z emocji. Nie czułam już nic. Pusta, która mnie ogarnęła, była gorsza niż wściekłość i ból. Poczułam jak moja twarz tężeje. Usta zdawały się być ciężkie, jak wyciosane z kamienia. Poczułam piach pod powiekami. Mimo to dałam radę rozchylić wargi i wyszeptać:
-Co się stanie, jeśli go nie wyleczycie?
Lekarz zamilkł. Zdałam się na ten wysiłek i spojrzałam mu w oczy. Był smutny, ale miałam prawo wiedzieć. Nawet jeśli prawda może być bolesna.
-Cóż, nie wiemy dokładnie. Możemy jedynie spekulować. Jeśli tego nie zatrzymamy, to najprawdopodobniej dojdzie do trwałych urazów w psychice. W grę wchodzą też mutacje ciała i inne rzeczy. Nie możemy przewidzieć jak jad zadziała na narządy wewnętrzne, czy ich nie uszkodzi. Prawdopodobniej pan Mellark przejdzie szereg skomplikowanych operacji.
Przełknęłam ślinę i zebrałam siły, aby zadać ostatnie pytanie, od którego zależy tak wiele. Te słowa jednak nie chciały przejść mi przez gardło, jak gdyby były przedmiotem o kanciastych brzegach. Zatrzymałam łzy w oczach i powiedziałam najcichszym z szeptów:
-Jaka jest szansa, że Peeta wyzdrowieje?
Lekarz przeniósł wzrok gdzieś w bok. Dopiero po minucie otworzył usta i powiedział równie cicho jak ja:
-Szacujemy je na dwa procenty. Może pięć.
Schowałam twarz w dłoniach. Łzy jak na złość nie chciały płynąć. Może wypłakałam już wszystko co mogłam?
-Panno Everdeen, póki co to wszystko, co mam do powiedzenia. Domyślam się, że chce pani zobaczyć pana Mellarka. Proszę przejść do swojego pokoju, odpocząć trochę. Jest teraz godzina jedenasta. Pójdę pod drzwi pani sali za godzinę i wspólnie odwiedzimy pacjenta. Dobrze?
Powoli kiwam głową. Podnoszę się ociężale z krzesła. Mam wrażenie, że wszystkie trudne wiadomości obarczyły mnie dodatkowym ciężarem. Wychodzę z gabinetu. Starannie zamykam drzwi. Staję blisko ściany, opieram o nią plecy. Wypuszczam powietrze i osuwam się na ziemię. Wpatruję się tępo z ścianę naprzeciw mnie, dopóki nie podchodzi do mnie jakaś pielęgniarka. Pomaga mi wstać i, po moich długich zapewnieniach, że absolutnie i niezaprzeczalnie wszystko ze mną w porządku, odchodzi. Czekam, aż przestaje mnie widzieć. Dopiero wtedy puszczam się biegiem do pokoju.
* * *
Po godzinie jestem już gotowa. Musiałam ubrać moje wczorajsze ubrania, ale, mówiąc szczerze, wcale mi to nie przeszkadzało. Włosy zaplotłam w prosty warkocz. Doktor Fellows nie kłamał. Czekał pod moim drzwiami. Z nim dojście do sali, w której znajdował się Peeta, zajęło bardzo mało czasu. Przez cały czas targały mną sprzeczne emocje. Z jednej strony nadzieja, że wszystko da się obudować. Doktor nie powiedział, że szanse są zerowe. Z drugiej strony pochłaniał mnie strach. Co jeśli znowu wszystko sprzysięgło się przeciwko mnie? Może ta chwilowa sielanka miała być jedynie po to, abym po niej znów utraciła wszystko co mam i jeszcze głębiej zapadła się w mrok? Mało zabawne zrządzenie losu. Była też mała cząstka mnie, która odczuwała radość. Nareszcie go zobaczę. Mojego Peetę.
Doktor Fellows otworzył drzwi pokoju numer 69. Weszłam do pokoju. Kiedy tylko dostrzegłam blond włosy na tle białego łóżka, moje serce przyspieszyło. Rzuciłam się biegiem w jego stronę. Stanęłam przy łóżku. Nasze dłonie same się odnalazły.
-Peeta-wyszeptałam.
-Katniss-odpowiedział.
-Myślę, że zostawię was na chwilę. Zaraz wracam-powiedział Doktor Fellows i zamknął drzwi. Odetchnęłam z ulgą. Nareszcie byliśmy sami. Pochyliłam się nad Peetą i mocno go pocałowałam. On odwzajemnił ten gest, w którym była rozpacz i desperacja. Odsunęłam się od niego i spojrzałam mu prosto w błękitne oczy.
-Peeta, tak się o ciebie bałam...-zaczęłam, ale on mi przerwał.
-O mnie? Katniss, spójrz czasem na siebie. Mogłem cię zabić. To moja wina-powiedział drżącym głosem, a w jego oczach zaszkliły się łzy.
-Nieprawda. To wszystko wina Snowa, to on ci to zrobił-oznajmiłam spokojnie. Musiałam pomóc mu się uspokoić. Mnie nic nie będzie, gorzej z nim. Ciekawiło mnie, czy w ogóle lekarz opowiedział mu jak bardzo jest źle. Oby nie.
-Katniss, ty nic nie rozumiesz. Ja od dwóch miesięcy odczuwałem te objawy. Ignorowałem je, myślałem, że samo przejdzie. To było nieodpowiedzialne, przecież mogłem cię stracić i to z własnej winy. Bywały chwile, gdy chciałem się na ciebie rzucić-głos więźnie mu w gardle, łzy spływają po policzkach. Ocieram je opuszkiem palca.-Proszę, wybacz mi. Nie zasługuję na to żyć.
Żal ściska mi serce. Kiedy patrzę na niego, leżącego, zapłakanego, na granicy wytrzymałości czuję się strasznie.
-Peeta, nie wygadaj takich głupstw. Nie masz co przepraszać, już wszystko wybaczone. Wszystko dobrze się skończyło, teraz będzie już tylko lepiej-ściskam jego dłonie. Dziwi mnie jeden fakt. Peeta nie wyglądał na słabego. Dlaczego więc się nie podnosi? Odchyliłam lekko jego kołdrę z boku i zamieram. Mój ukochany jest przywiązany do łóżka skórzanymi pasami! Krępujące go przedmioty oplatają ramiona, uda i kostki, a także brzuch.
-Kto ci to zrobił?-zapytałam, drżącym głosem.
-Doktor Fellows, ale uważam, że dobrze zrobił. Katniss, jestem niebezpieczny-mówi powoli. Co on wygaduje?!
-Chyba żartujesz-powiedziałam. Wtem drzwi się otworzyły i stanął w nich doktorek we własnej osobie. Uśmiechnięty od ucha do ucha, z kubkiem kawy w dłoniach.
-No, myślę, że na dziś wystarczy. Nie chcemy przeciążać naszego pacjenta, prawda?-pyta zawadiacko, ale ja czuję już tylko wściekłość. Nie ze mną te numery.
-Zostaję-mówię stanowczo. Doktor marszczy brwi. Jest zdumiony, nie może uwierzyć w to, co usłyszał.
-Ależ Katniss, chyba chcesz by mój pacjent wydobrzał, prawda? Pozwól mi się nim zająć-podchodzi powoli w stronę łóżka, ale ja zasłałam je własnym ciałem.
-Mowy nie ma. Domagam się zmiany lekarza. To co pan zrobił jest niedopuszczalne!-zawołałam. Doktor uniósł brwi ze zdumienia.
-Ja? Co ja takiego zrobiłem, panno Everdeen?-zapytał. Tego było dla mnie za wiele. Złapałam za kołdrę i rzuciłam ją za siebie. Wylądowała na jakiejś paprotce.
-O czym? A o tym!-wskazałam palcem na krępujące Peetę skórzane pasy. Twarz Doktora przybrała rozumiejący wyraz. Westchnął.
-O to chodzi. Katniss, Peeta bywa teraz niepoczytalny. Musimy zapewnić sobie bezpieczeństwo...-zaczął powoli. Poczułam jak coś się we mnie gotuje. Złość ustąpiła miejsce wściekłości. Byłam gotowa walczyć jak lwica.
-Gówno prawda! Zamknęliście Peetę na tym oddziale i przywiązaliście, by nie mógł się ruszać?! On jest normalnym pacjentem, źle reaguje tylko na mnie! Panu nic nie grozi i dobrze pan o tym wie!-wrzasnęłam.
-Panno Everdeen, proszę się uspokoić...-Doktor Fellows ponowił próby załagodzenia sytuacji. Na to jednak było o wiele za późno.
-NIE USPOKOJĘ SIĘ! MA PAN GO TERAZ WYPUŚCIĆ! NATYCHMIAST!-wrzasnęłam. Wtedy do sali wbiegli dwaj ochroniarze. Doktor Fellows wskazał na mnie palcem.
-Zabrać ją stąd.
Obydwaj mężczyźni wzięli mnie pod pachy i wywlekli siłą z pokoju. Wierzgałam i wrzeszczałam, ale to nic nie dało. Widziałam, jak Peeta próbuje się wyrwać z więzów, jak krzyczy moje imię. Poczułam słone łzy w oczach, coraz bardziej traciłam pole widzenia. Trwałam jak w transie. Wybudziłam się z niego dopiero wtedy, gdy wrzucono mnie do helikoptera i zapięto pasy. Próbowałam się wyrwać, ale to nic nie dało. Za oknem migały budynki Kapitolu, który opuszczaliśmy.
Czekam na wasze komentarze, dodawania do obserwatorów :-) Mała uwaga-po raz pierwszy od dwóch postów nie zatrzymałam w najgorszym możliwym momencie! Sukces. :D
Ojejku, dziękuję bardzo :* Rozdział genialny! Jak wszystkie zresztą ;) Błagam, powiedz, że Peeta wyzdrowieje :( Nie wytrzymam jak nie będą razem :/
OdpowiedzUsuńNie mogę jeszcze powiedzieć, czy Peeta wyzdrowieje :( Sama nie wiem. ;-) Jeszcze wiele się wydarzy.
UsuńJuż nie mogę się doczekać kontynuacji ;)
OdpowiedzUsuńZrobi się ciekawie ;-)
UsuńTo nie jest zły moment?! Każdy moment w którym przerwiesz będzie zły bo ja chcę jeszcze! :) biedny Peeta :(
OdpowiedzUsuńJdjhbdjkabsb! Nie najgorszy moment? To miał być żart? xd Rozdział bardzo, bardzo, bardzo ciekawy :33
OdpowiedzUsuńNie wiesz jak bardzo zazdroszczę Ci talentu ;c
Pozdrawiam i życzę weny ^,^
PS. Pokój nr 69. Przypadek? XDD
Ojejku *-* Peeta musi wyzdrowieć! TO ROZKAZ XD Albo chociaż, wrócić do 12 dystryktu w połowie normalnym XD.
OdpowiedzUsuńRozdział genialny *-*. I ten pokój 69 XD.
Czekam na następną notkę z niecierpliwością ;)!
Pozdrawiam Peetowa ;*
PS: Zapraszam do mnie: http://wioskazwyciezcow.blogspot.com/
Gratuluje tym oto rozdziałem doprowadziłaś mnie do łez... : C
OdpowiedzUsuńProszę, niech Peeta wyzdrowieje, bo jak nie to ja tego nie przeżyję..... : C
Aaaaaa! Prooooszęęę pisz dalej! <3 <3
OdpowiedzUsuńBrak mi słów.
OdpowiedzUsuńZatkało mnie ;_;
Jejuu.. :'( tak ślicznie piszesz, że już przy prologu się popłakałam, naprawdę. Z niecierpliwością czekam na kolejne rozdziały! A i każdy moment, w którym przerywasz jest nieodpowiedni :)
OdpowiedzUsuńJejku *.* Popłakałam się ;-( Piękne <3
OdpowiedzUsuńJejciu! Katniss wywieźli z Kapitolu... Zapewne się tam jakoś dostanie, nie wiem tylko jak...
OdpowiedzUsuńPięknie piszesz! Trzymasz w napięciu do samego końca. Kocham twoje opowiadanie ;)
Rajciu tyle napięcia ze mnie prąd poraził :)
OdpowiedzUsuń