Przepraszam,że tak późno ten rozdział, ale nie miałam czasu ze względu na rekolekcje i simsy! xD
A propos rekolekcji...w tym roku trwają u nas w mieście długo(5h dziennie), ale są niezwykłe. Dzisiaj ksiądz pomodlił się nade mną i...widziałam biel pod powiekami, a w moim sercu pojawił się Duch Święty. Nie chcę urazić żadnego ateisty, który czyta bloga, ale po prostu czułam, że...muszę o tym napisać. Chciałam się tym z Wami podzielić. Mam nadzieję, że mi wybaczycie ;)
Dedykuję ten rozdział Clarissie :)
P.S Pamiętam o filmiku z wyzwaniami, ale dopadł mnie ból gardła, a nie chcę fałszować piosenki :))
Coraz ciężej mi się oddychało, zaczęłam intensywnie dyszeć. Nie zamykałam ust nawet na sekundę, próbując złapać każdą podarowaną mi z zewnątrz drobinę tlenu. Zastanawiałam się, kiedy ten koszmar się skończy. Czułam, że jeśli szybko nie przerwę tego stanu, zaszkodzi to dziecku.
Nie mogłam zrozumieć, dlaczego Gale tak mnie traktował. Wlókł mnie korytarzem za sobą i miał dokładnie gdzieś to, jak się czuję. Wystarczyło, że nie spotkałam się z nim przez mniej niż rok, aby z przyjaciela stał się wrogiem.
Dawniej taka sytuacja byłaby nie do przyjęcia. Często kłóciliśmy się z Gale'em, co można nawet uznać za logiczne-obydwoje mieliśmy w końcu wojownicze charaktery. Niejednokrotnie bywało, że podczas naszych polowań skakaliśmy sobie do gardeł, a potem udawaliśmy, jakoby nic się nie zdarzyło. Mieliśmy zbyt dużo honoru i pychy, by którekolwiek wyciągnęło pierwsze rękę na zgodę. Z czasem nauczyliśmy się przepraszania, ale i tak wychodziło ono z naszych ust opornie i nienaturalnie. Jednak przemoc była nie do pomyślenia i nigdy Gale nawet nie uniósł ręki na mnie w złych zamiarach. Aż do teraz. Czułam się zdezorientowana. Jak takie coś w ogóle mogło mieć miejsce?
Spoglądał na mnie co chwilę spod długich, czarnych rzęs. Patrzył szarymi oczami przepełnionymi gniewem, który wyzierał spod rozszerzonych źrenic. Nie zdałam sobie nawet sprawy z tego, jak bardzo ten element nie pasował do całości, dopóki nie połączyłam niektórych faktów.
Od zawsze było wiadome, że z mowy ciała i nieświadomie wysyłanych przez drugą stronę sygnałów wzrokowych można odczytać emocje oraz intencje naszego rozmówcy. Zatajanie prawdy uwalniało reakcje takie jak unikanie kontaktu wzrokowego, pocenie się dłoni, pocieranie głowy, wiercenie się, nieudolna próba zmiany tematu, mylenie faktów, usilne dodawanie niepotrzebnych szczegółów, na które normalnie nie zwraca się uwagi bez usłyszenia konretnego pytania, a także mówienie jakby wcześniej przygotowanego alibi. Jak natomiast objawiała się wściekłość? Zwykle grymasem twarzy, zaciskaniem pięści, mrużeniem oczu.
Reakcja Gale'a nie wskazywała na wściekłość, nie do końca. Miał spięte, ale rozczapierzone palce. Wyraz twarzy wskazywał na gniew, jednak nie było na niej nawet najmniejszego grymasu. Najdziwniejsze wydały mi się oczy. Całkowicie nie pasowały one do reszty. Źrenice miał rozszerzone, oczy szeroko otwarte, jak gdyby nie mógł się na mnie napatrzeć. Tyle sprzeczności, tak wiele niejasności.
Czyżby Gale oszalał? Postradał rozum i zmysły? Mogłam tylko mieć nadzieję, że nie. Jeśli tak, to groziłoby mi ogromne niezbieczeństwo spędzenia czasu z szaleńcem, który mógł mnie nienawidzić, za porzucenie go dla Peety, i kochać jednocześnie przez wzgląd na dawne czasy. Co wtedy mógłby mi zrobić? Zmusić do miłości? Zamordować z zimną krwią? Zgwałcić? Strach przeżerał każdą komórkę mojego ciała, paraliżował mi mięśnie.
Nie bałam się jednak o siebie. Martwiłam się przede wszystkim o przyszłość dziecka, które nosiłam pod gorąco bijącym dla niego sercem. Nie mogłam po prostu się poddać. Musiałam dołożyć wszelkich starań, żeby się uwolnić i zagwarantować mu życie oraz bezpieczeństwo. Choćbym miała przelać w tym celu ostatnią kroplę krwi płynącą w moich żyłach. Doskonale wiedziałam, że nic mnie nie zatrzyma.
Moje rozmyślania gwałtownie przerwała przerwa w marszu. Gale zatrzymał się w połowie korytarza, po uprzednim przejściu kilkunastu różnych zakrętów, które starałam się zapamiętywać, lecz ostatecznie poddałam się, gdy zdałam sobie sprawę, że i tak pewnie je zapomnę. Jeśli chciałam uciec, musiałam iść na żywioł.
Gale wyciągnął spod kurtki błękitno-srebrną kartę z jego zdjęciem i danymi osobowymi przymocowaną do białej smyczy, którą, trzymawszy za koniec, zamachał, sunąc w powietrzu od lewej do prawej, przed niczym nie wyróżniającym się kawałkiem ściany. Ciszę przerwało ciche syczenie przypominające niepokojąco odgłos wydawany przez węża. Odczułam niemiłe skojarzenia z prezydentem Snow'em. Miałam wrażenie, że nie pojawiły się one bez powodu.
Mój były przyjaciel szarpnął mną gwałtownie i naraz znalazłam się w nieznanym mi pomieszczeniu. Dominowała tu stalowa szarość i przybrudzony odcień bieli. W centrum stał długi, wypolerowany stół, a na ścianach wisiały różne dotykowe panele z najróżniejszymi zdjęciami Dystryktów, specyficznymi mapami Panem i tajemniczymi wykresami o nieznanym mi temacie. Zdziwiły mnie okna-ogromne, zajmujące od lewej do prawej całą powierzchnię naprzeciwko nas. Wpuszczały mnóstwo światła i ukazywały teren, którego nie znałam, ale wydawał się dziwnie znajomy.
Moje serce zabiło dwa razy szybciej, bo zdałam sobie sprawę, że to jest zbyt piękne, by mogło być prawdziwe. Nie spodziewałam się, bym mogła dać radę rozbić szybę bez większych trudności, ale w mojej głowie pojawiły się bardzo kreatywne pomysły z wykorzystaniem mebli w pomieszczeniu. Nawet jeśli przyszłoby mi przegrać starcie z grubością szkła, mogłam jeszcze zapamiętać teren na zewnątrz celem określenia swojego położenia. Jeśli udałoby mi się znaleźć telefon-mogłabym przekazać Peecie lub policji, która z pewnością została już zawiadomiona o moim zniknięciu. Ewentualnie wykorzystałabym tę wiedzę samodzielnie.
Przez chwilę po prostu analizowałam budowę pomieszczenia-oczywiście jak najbardziej dyskretnie. Stwierdziłam z żalem, że nie dostrzegłam żadnego szybu wentylacyjnego. W zasięgu nie znajdował się żaden ostry przedmiot. Dopiero odgłos przytłumionej rozmowy wyrwał mnie z układania niezbyt dokładnych planów ucieczki.
Przy stole przesiadywało czworo mężczyzn. Pomimo różnic na tle rasowym, wiekowym i dotyczących wzrostu wszyscy mieli takie samo, budzące postrach spojrzenie. Na ich widok zadrżałam w sercu i skurczyłam się w sobie. Budzili oni mój niepokój, miałam ochotę zapaść się pod ziemię. Bardziej niż zwykle zdałam sobie sprawę z mojego niskiego wzrostu i delikatnej postury bez większych mięśni.
Gale szarpnął mna lekko, lecz ja nie ruszyłam się nawet o centymetr. Kiedy wyczuł mój opór, popchnął mnie mocno, a ja zatoczyłam się i upadłam na podłogę, boleśnie odczuwając skutki uderzenia w kostce. Usłyszałam śmiechy ze strony mężczyzn na sali. Przygryzłam dolną wargę do krwi, żeby nie pozwolić sobie na żadne złe słowo. Musiałam grać zgodnie z ich zasadami, dopóki nie miała nadarzyć się okazja do ucieczki. Mimo to wiedziałam, że długo nie zniosę prób milczenia.
Wspięłam się nieporadnie na jedno z wolnych krzeseł, a Gale usiadł obok mnie. Nie dotykał mnie, ale patrzył na mnie spojrzeniem, które zdawało się przenikać tkanki i tłuc o kości. Niemalże rozbierał mnie oczami. Nie podobało mi się to. Poczułam się krucha, bezbronna i mentalnie obnażona.
-Witamy w naszej bazie, pani Everdeen-powiedział niskim, basowym głosem mężczyzna w ciemnozielonym mundurze z licznymi odznakami przypiętymi do piersi. Kiedy uniosłam spojrzenie, dostrzegłam zmęczoną życiem twarz dojrzałego mężczyzny, jasnobłętkine oczy i krótkie, przerzedzone i siwe włosy.
Być może czekał, aż mu odpowiem. Jednakże nie miałam najmniejszego zamiaru tego robić. Złość i upokorzenie paliły mnie do żywego, wewnątrz cała płonęłam, a palce świerzbiły mnie by uderzyć choćby jednego z nich. Już i tak wystarczyło, że postaram się nie wzbudzać podejrzeń odnośnie planów ucieczki.
Cisza jednak stawała się krępująca. Nie mogłam udawać,że nie widzę tych dziwnych, nieznanych mi mężczyzn, którzy nijak nie pasowali do sytuacji. Poza tym musiałam zadać ważne pytanie. Ograniczyłam się więc do pominięcia powitania.
-Dlaczego zostałam porwana?-spytałam stanowczo.
-To bardzo interesująca historia-odpowiedział inny, młodszy z mężczyzn, którego platynowe włosy przysłaniały połowę kredowo białej twarzy.-Wszystko jest związane z twoim starym znajomym, Katniss-kontynuował dość wysokim jak na chłopaka głosem.
-A od kiedy to jesteśmy na ,,ty"?-przerwałam mu gwałtownie. Może i tkwiłam po uszy w bagnie, ale nie zamierzałam pozwalać, by ktoś na oko dziesięć lat starszy ode mnie nie okazywał mi należnego szacunku. Zostałam porwana, więc mogłam mieć ich gdzieś, jednakże nie oznaczało to dla nich taryfy ulgowej.
Blondyn parsknął śmiechem, po czym spojrzał na mnie jak na wyjątkowo krnąbrnego psa. Podszedł do mnie powoli, a ja dostrzegłam agresję w jego z pozoru spokojnych oczach. Wymierzył mi siarczysty policzek, które sprawił, że poleciałam na podłogę, trzymając się za szybko puchnącą twarzy. Ból oślepił mnie, poczułam falę gorąca zalewającą moją kość jarzmową. W kaktofonii śmiechów wgramoliłam się z powrotem na krzesło.
-Wracając do twojego pytania-kontynuował blondyn beznamiętnym głosem.-Wszyscy pracowaliśmy dla Coriolanusa. Byliśmy jego najbardziej zaufanymi ludźmi. To my odwalaliśmy dla niego brudną robotę, staliśmy u podstawy jego potęgi. W zamian za pomoc w zatajaniu przestępstw i odwalania ich za niego otrzymywaliśmy kolejne stopnie w jego armii, zaszczytne tytuły i pieniądze. Mieliśmy idealne życie, dopóki go nie zepsułaś.
-Odważyłaś się zburzyć stary porządek. Zrobiłaś coś, do czego nie miałaś prawa. My to naprawimy. Mamy już kilka oddziałów najbardziej walecznych Strażników Pokoju z całego Panem uzbrojonych w najnowocześniejszą broń. Przejmiemy szturmem Kapitol, po czym nakłonimy sparaliżowane wówczas Dystrykty do współpracy-dopowiedział inny mężczyzna, brunet zbliżający się do czterdziestki, którego spojrzenie i przerażający uśmiech ozdobiony ostrymi zębami budził skojarzenia z rekinem.
Zamierzają wzbudzić nowe powstanie? Kolejną rewolucję? Ten pomysł był do tego stopnia absurdalny, że aż nie mogłam się powstrzymać-parsknęłam śmiechem.
-Bawi cię to?-warknął blondyn.
Spojrzałam na niego wyzywająco.
-Tak. Naprawdę myślicie, że ktokolwiek zgodzi się z wami współpracować? Rewolucja dopiero się skończyła, ludzie polubili nowy porządek i nie oddadzą go bez walki. Wszyscy zdają sobię sprawę z siły jednostki i nikt nie pozwoli wam wygrać. Mało tego-mieszkańcom dystryktów nawet przez sekundę przez głowy nie przejdzie aby do was dołączyć. Każdy pamięta, jak było dawniej. Po czymś takim nie dopuści się do powrotu starego ładu. Jesteście skreśleni na starcie-odpowiedziałam ze złośliwym uśmiechem na ustach.
Ci szaleńcy doprawdy wierzyli w sukces? Przez chwilę czułam się bardzo pewna siebie. Duma wręcz mnie rozpierała. Zauważyłam lukę w systemie, której, być może, mężczyźni mieli nie obejść. Mogli co najwyżej pożegnać się z planem.
-Och, proszę się nie martwić. Wiemy, co robimy-odpowiedział mężczyzna w ciemnozielonym mundurze. Jego mina nie zdradzała żadnych emocji.
-Doprawdy?-prychnęłam.
-Tak. Kluczem naszego sukcesu... jesteś ty-wytłumaczył.
Przez chwilę miałam wrażenie, że się przesłyszałam. Czy oni naprawdę uważali, iż po tym wszystkim, co przeszłam, będę im w jakikolwiek sposób pomagać? Nie mogliby mnie zmusić. Doskonale wiedziałam, że Peeta pewnie postawił na nogi wszystkie oddziały Dwójki. Ratunek na pewno już się zbliżał. Mogłam spokojnie oczekiwać pomocy.
-Nigdy wam nie pomogę. Możecie o tym pomarzyć-warknęłam cicho i zacisnęłam kurczowo dłonie na podłokietnikach. Przez oczami pojawił mi się obraz Prim i zrozpaczonej mamy, setek ludzi idących na śmierć w walce o wolność, przerażonego, pobitego Peety w wiadomościach Kapitolu. Nie pozwolę, by ich ofiara poszła na marne. Będę silna dla nich.
Spojrzałam w oczy mężczyzny w ciemnozielonym mundurze. Przez chwilę mierzyliśmy się nazwajem, lecz to on pierwszy odwrócił wzrok. Obserwowałam go, kiedy zbliżał się do szafy w rogu pomieszczenia.
Nagle zdałam sobie sprawę, że to oni mają tu przewagę. Ten mężczyzna mógł równie dobrze wyjąć teraz pistolet, truciznę bądź jakąkolwiek inną broń czy narzędzie tortur. Nie miałam przewagi, chociaż wiedziałam, iż na pewno nie poddam się bez walki. Jednak gdyby moje życie zakończyłoby się teraz, nie doczekałabym się ratunku.
Spojrzałam na Gale'a. W jego oczach dostrzegłam dziwny smutek, który skrywał za gniewną fasadą. Poczułam drżenie w okolicach klatki piersiowej, chłód zrosił mój kark i czoło. Co mogło być tak strasznego, że nawet u niego budziło lęk?
Dlaczego w ogóle miał z nimi cokolwiek wspólnego? Gale od zawsze nienawidził Snowa i Kapitolu. Wychowałam się na jego wrogich komentarzach wygłaszanych w środku lasu z dala od podsłuchu. Kiedy porwano Peetę, mój były przyjaciel z miejsca uznał go za zdrajcę i wyraził swe obrzydzenie jego zachowaniem. Dlaczego więc należał do tych przestępców? Nie mieściło mi się to w głowie.
Zerknęłam znów na mężczyznę, który wyjął z szafki to, na czym mu zależało. Ściskał w dłoniach prawdopodobnie podłużny przedmiot. Mogłam tylko wnioskować po układzie palców, gdyż przegapiłam odpowiedni moment.
-Pani Everdeen...czy ktokolwiek z nas wygląda, jak ktoś, kto ma zamiar grać fair?
Uniósł przedmiot do góry, trzymał go między trzema pierwszymi palcami prawej ręki. Potrzebowałam chwili, by uchwycić spojrzeniem małą strzykawkę z jadowicie zielonym płynem.
Nie, nie, nie, nie, nie!
OdpowiedzUsuńJesteś okropna! Dlaczego Gale nie może nagle zmienić swoich podłych intencji i stawić się w obronie Katniss? ._.
qtjrbywmneutwbdkns
OdpowiedzUsuńNie będzie żadnej rewolucji! Pfff, śmieszne. Oni są doprawdy żałośni.
A o Gale'u nie wspomnę, phi.
Życzę weny
Nie może :v Wkrótce dowiesz się czemu :)
OdpowiedzUsuńCzy tylko ja nie wierze że Gale jest zły? Świetny rodział, pisz częściej.
OdpowiedzUsuńNo to widzę, że wena nie zawodzi. Rozdział jak zwykle świetny. Akcja się rozkręca więc oby tak dalej :)
OdpowiedzUsuńNie mam nic przeciwko jak najszybszemy opublikowaniu kolejnej notki ;)
Pozdrawiam cieplutko
LadyinBlack
tylko nie jad gonczych os.. za dużo tego
OdpowiedzUsuńHshshshsh :3 Gejl to skończony debil, hshshshs :3 Zabiję Cię mały gnomie, hshshsh :3 Pita przyjdzie i wam wszystkim wkopie, hshshsh. Katnus będzie zdrowa, a żaden przeklęty jad z nią nic nie robi, hshshh :3
OdpowiedzUsuńGenialny rozdział <3
Ojej, dziękuje za dedyk <3
OdpowiedzUsuńRozdział cudowny, zresztą jak zwykle. Hm.. zaczęłam mieć wątpliwości co do Gale.. Niby jest okropny i od zawsze go nie lubiłam, no ale był jej najlepszym przyjacielem przed Igrzyskami... Kolejna rewolucja?! Przecież to jest niedorzeczne... tyle ludzi zginęło, tyle rodzin zostało rozbitych, a tu znowu ma byc powtórka z przeszłości... I jeszcze ten jad os... Błagam cię tylko nie to! I proszę, żeby Katniss i dziecku nic się nie stało :(
Kiedy następny? Czekam z niecierpliwością <3
Czekam z wytchnieniem na następny ♥ Gejl ty mały chujku :'c
OdpowiedzUsuń