czwartek, 26 lutego 2015

Rozdział 47 Osaczona

Nie wygrałam konkursu z polskiego. Zabrakło mi dwóch punktów do laureata...Szkoda mi słów. Piszę odwołanie, ale nie wiem, czy się uda. We wtorek wyniki z geografii, ale też wątpię w sukces.
Jestem chora i przykuta do łóżka. Dlatego notka się spóźniała. Dlatego też, jeśli znajdziecie drobne błędy, to mi wybaczcie,ale smarki rzucają mi się na mózg. 
Dedykuję ten rozdział Lady in black ;) 

W pierwszej chwili po prostu nie rozumiałam, o co chodzi. Widziałam fiolkę pełną jadowicie zielonego płynu bardzo wyraźnie, co nie zmieniało faktu, iż nie dostrzegałam w niej analogii do kryjącej się w wypowiedzi, sformułowanej przez mężczyznę w ciemnozielonym mundurze, groźby. Kiedy przeszła mi dezorientacja, w pierwszym odruchu próbowałam przeanalizować, z czym przyjdzie mi się za chwilę zmierzyć.
Dotychczas traktowałam to bowiem jako wyzwanie. Być może stanowiło to swego rodzaju efekt uboczny po dwukrotnie przebytych Głodowych Igrzyskach, ale podchodziłam do porwania jak do walki z żołnierzami(czyli trybutami) na nowej, nieznanej mi arenie, którą stanowiło miejsce, gdzie mnie uprowadzono. Kwestię wygranej stanowiła ucieczka od głównego zagrożenia, dobra kryjówka i utrzymanie się przy życiu jak najdłużej-za wszelką cenę.
Wracając do tematu fiolki-co stanowiło jej zawartość? Trucizna? Mało prawdopodobne. Jeśli chcieli mnie wykorzystać w swoim planie, to bardziej przydałabym im się żywa niż martwa. Szczególnie jeśli chodziło przede wszystkim o mój wizerunek, ale...
Co jeśli chcieli mnie zamordować, żeby następnie odtworzyć mój obraz na komputerach aby tego typu materiał wykorzystać? Dzięki temu mogliby pozbyć się niewygodnej osoby, która groziła zdradą ich planu.
Mimowolnie przyglądałam się w zieloną fiolkę, a im dłużej to robiłam, tym większe miałam wrażenie, że gdzieś już to widziałam...Charakterystyczny odcień zieleni zdecydowanie z czymś mi się kojarzył. Wspomnienia te jednak musiały zostać zarejestrowane dość dawno, gdyż odczytanie ich przychodziło mi bardzo opornie. W końcu jednak udało mi się powiązać kolor z odpowiednią, przerażającą sceną z mojego życia.
Jak na ekranie zobaczyłam ten moment z najdrobniejszymi szczegółami. W nozdarz poczułam kwaśny aromat wymiocin, poczułam fantomowy ból w brzuchu, który, pomimo tego, iż nie był realny, przeraził mnie ze względu na dziecko. Oczami wyobraźni widziałam wykrzywioną złością twarz mojego męża, kiedy zaciskał dłonie wokół mojego gardła z siłą imadła. Jego zdeformowane gniewem oczy miały jadowicie zielony odcień...
Poczułam jak krew nagle odpływa mi z twarzy, a zawartość naczyń krwionośnych zamienia się w lód. Nie mogłam się poruszyć choćby o milimetr, wliczając w to klatkę piersiową odpowiedzialną za oddychanie. Chciałam uciec, ukryć się i zapomnieć o rzeczywistości. Nie mogłam sobie wyobrazić tego, że za chwilę zostanę osaczona. 
Osaczona. Zniewolona przez własne myśli i wspomnienia. Z powrotem wciśnięta w najgłębsze odmęty rodzących się z krwawych wspomnień przerażających i budzących grozę koszmarów. Miałam znów znaleźć się w punkcie wyjścia, wrócić do miejsca, z którego tak długo starałam się uciec. Najokropniejsze zmory w postaci śmierci mojej siostry i wielu innych ludzi już wkrótce miały powitać mnie w swoim świecie, gdzie byłam jedynie pionkiem w ich grze. 
Gorączkowo starałam się przypomnieć sobie wszystkie informacje, które mogłabym wykorzystać celem opóźnienia procesu osaczenia. Musiałam prędko uporządkowac wszelkie fakty i rozmowy, aby skorzystać z każdej, nawet najmniejszej wskazówki. Zdawałam sobie sprawę z tego, że jeśli chcę przetrwać do nadejścia pomocy, konieczne dla mnie było zatrzymanie osaczenia już na jego pierwszych, prawdopodobnie najboleśniejszych w skutkach etapach.
Cała moja wiedza na temat tych rozległych procesów ograniczała się do osobistych doświadczeń i przeżyć związanych z hospitalizacją Peety. Nie mogłam nie myśleć o tym, że w jego przypadku leczenie skutków osaczenia trwało ponad pół roku, a jego skutki miały być odczuwalne jeszcze wiele lat, jak nie do końca jego życia. Fakt ten nie napawał mnie optymizmem. 
Jad gończych os działał niesamowicie szybko. Samo jego wprowadzenie do organizmu odbywa się w sposób bolesny, nie można tego nie wyczuć. Następnie występowało uczucie otępienia, zawroty głowy i słynne halucynacje, która pojawiają się w wyniku ataku przeprowadzonego przez jad na część mózgu odpowiedzialną za strach. Większość osób przeżywało jedno ukąszenie, niektórzy przetrzymywali trzy do czterech. Skutki utrzymywały się kilka dni. 
Sam proces osaczenia został skonstruowany tak, żeby zmaksymalizować efekty i zminimalizować straty. Stosuje się dawki jadu na tyle małe, żeby delikwent pozostał względnie przytomny i był w stanie poddać się nakładaniu wspomnień fałszywych i realnych na siebie, i jednocześnie odpowiednio duże do wprowadzenia zmian na umyśle. 
Najpierw należy wprowacić toksyczną substancję do krwiobiegu ofiary. Następnie trzeba skłonić ją do odpowiednich wspomnień albo przez pokazanie przedmiotu, albo włączenie filmu, nagrania z dyktafonu czy pokazania jej obrazu. Oczywiście-osoby stosujący tę praktykę mogę jedynie spróbować wzbudzić konkretne wspomnienia przez lepiej lub gorzej dobrane elementy. Tylko od ofiary zależało, czy metoda na nią podziała.
To właśnie tutaj widziałam swoją szansę. Jeśli tylko udałoby mi się dostrzec w pokazanym mi przedmiocie czy obrazie inne skojarzenie niż związane z Peetą czy rewolucją, nie wiedziałam jeszcze bowiem, na czym będzie żołnierzom najbardziej zależeć, to być może byłabym w stanie przetrwać w stanie normalności aż do nadejścia pomocy. 
Oczywiście wiedziałam, że mam naprawdę małe szanse na sukces. Miałabym zaledwie ułamek sekundy na zmianę skojarzenia, nim jad zacząłby destrukcyjne działanie. Wszystko zależało od tego, na ile sprawnie zareaguję. Starałam się o tym myśleć, gdy prowadzono mnie do sali laboratoryjnej. 
Żołnierz o długich blond włosach posadził mnie na krześle dość stanowczo, dając do zrozumienia, że próba ucieczki nie jesj najlepszym pomysłem. Jakbym sama się domyśliła! Szybko zrozumiałam, że do opuszczenia sali konieczny jest identyfikator, a ucieczkę uniemożliwiali mi poznani wcześniej żołnierze, Gale i dwóch lekarzy, którzy przygotowywali się do rozpoczęcia procesu. Z dwoma dałabym
Przetrwaj.
Wmawiałam sobie tylko to jedno słowo. To wszystko wokół mnie, ten cały nieprawdopodobny koszmar był tylko kolejną areną, z którą przyszło mi się zmierzyć, otoczenie i ludzie stanowili jedną wielką grę. Najważniejsze było przetrwanie, utrzymanie psychicznej równowagi. 
Pozbierać się jest dziesięć razy trudniej niż rozsypać. Powstać jest tysiąc razy trudniej niż upaść.
Musiałam się skupić i zrelaksować jednocześnie. Nie mogłam pozowlić sobie na najmniejszy błąd, jeśli chciałam utrzymać się przy zdrowych zmysłach. Ponownie przypomniałam sobie metaforę z grą. Teraz raczej kojarzyłam to z występem teatralnym, na którym musiałam improwizować z powodu nienauczonej. Spektakl czas zacząć, nie miało być żadnej próby.
Rozejrzałam się dookoła, gdy jeden z lekarzy przypinał mnie do fotela, krępując boleśnie nadgarstki, kostki, uda i brzuch. Pomieszczenie było średniej wielkości, miało wysoki sufit i brakowało w nim okien. Jedną ze ścian pokrywały półki i szafki z różnymi, podejrzanie bulgoczącymi substancjami oraz sprzętem medycznym. Po mojej prawej, wzdłuż miejsca, w którym pojawiały się drzwi, ustawili się żołnierze, a Gale rozsiadł się na jednym z foteli po mojej lewej stronie, z dziwną powagą wpatrując się we mnie oczami szarymi jak burzowe chmury.
Przede mną znajdował się sporej wielkości ekran do złudzenia przypominający telewizor. Póki co był wyłączony, jednakże wiedziałam, iż za chwilę pojawi się na nim obraz, który miał przynieść mi zgubę. Starałam się o tym nie myśleć. 
Skoro ci ludzie postanowili wykorzystać obraz, oznaczało to, że moje szanse na ratunek drastycznie malały. Będą oni się starać zaatakować konkretne i starannie dobrane wspomnienia. Oczywiście dalej miałam możliwość przetrwania, jednak okazało się to być o stokroć trudniejsze. 
Zacisnęłam powieki i postarałam się zwolnić gwałtowną akcję serca. Weź się w garść, Katniss-przeszło mi przez myśl.
Nie daj im tej satysfakcji. Niech nie wie nikt, co się z Tobą dzieje, nie daj im poznać, jak bardzo się boisz. Nie zdradzaj nic...
Poczułam bolesne ukłucie w prawym ramieniu, jednak nie obróciłam się, by zobaczyć miejsce nakłucia. Bałam się, że zakręci mi się w głowie na widok krwi i rany. Jad niemal natychmiast zaczął działać, rozchodził się po żyłach i tętnicach, parzył mnie od środka. Poczułam zawroty głowy, kontury wokół straciły ostrość, desperacko mrugałam, by choć trochę uporządkować kruszącą się rzeczywistość. Bałam się otworzyć oczy, jednak wiedziałam, że jeśli nie podniosę powiek, to dźwięki w dostateczny sposób przejmą niszczącą rolę obrazów. Odważyłam się więc i spojrzałam na ekran. 
Teraz albo nigdy...
Wcześniej myślałam, że to tylko kwestia strategii. Sądziłam, iż dokonam czegoś, czemu nie dali rady silniejsi ode mnie. Jak bardzo się myliłam. Jad natychmiast opóźnił moje procesy myślowe, rzeczywistość stawała się ułudą, a wymysły nabrały cech jawy. Nie miałam nawet siły odwrócić wzroku, mogłam tylko patrzeć na ekran i zapadać się coraz głębiej i głębiej w odmęty podświadomości. 
Obraz, który oglądałam, z pozoru wyglądał niewinnie. Ja, podczas 74 Głodowych Igrzysk, wędrowałam brzegiem strumienia. Nogi i ręce miałam posiniaczone, policzek, szyję i kolano-opuchnięte, ubranie, włosy i skórę-pokryte grubą warstwą brudu oraz krwi. W dłoni ściskałam łuk oraz strzały, które przed trzema dniami ukradłam zamordowanej przez osy gończe Glimmer. Jaskrawe Słońce boleśnie raniło mi oczy, wokół zaczął unosić się słodko-mdlący zapach zgnilizny, woda w strumieniu nienaturalnie błyszczała. Słyszałam głośny syk płonącego ognia i wydający się skrzekiem głos Kosogłosa. Przeogromne ciepło płynące z nieba wzierało mi się pod ubranie, pociłam się. Spod kurtki zaczęły unosić się smużki dymu. Do moich uszu dobiegł głos Claudiusa Templesmitha.
-Katniss, dziewczyna, która igra z ogniem, ponownie wznieca pożar. 
Zaczęłam uciekać przed siebie ogarnięta paniką. Nie mogłam polegać na własnych, otępionych zmysłach, bowiem przez rażący blask nic nie widziałam, gorąco pod ubraniami, które podejrzanie przypominało liżące skórę płomienie, otępiano dotyk, duszący zapach przepełniał mi nos, w z poranionych uszu płynęły strużki krwi. Biegłam na oślep, niszcząc roślinność wodną, rozrzucając kamienie. Znaczyłam swoje ślady łzami, potem i krwią.
Nagle coś się zmieniło. Zmysły przybrały nieco na sile i widziałam, że znajduje się na polance, która wydawała mi się znajoma. Zarośla naprzeciw mnie poruszyły się i wyskoczył z nich Marvel, chłopiec z pierwszego dystryktu. Uniosłam łuk i wycelowałam prosto w jego szyję, ale na sekundę przez trafieniem jego ciało zmalało, a skóra pociemniała, włosy urosły. Właśnie doprowadziłam do śmierci Rue, która upadła momentalnie na ziemię, krztusząc się i tonąc we własnej krwi.
Upadłam na kolana, ból ścisnął mi gardło, łzy wytrysnęły na policzki. Miałam wrażenie, że całe moje ciało kruszy się, a słone krople drążą w nim kolejne dziury, które przewiercały mnie na wylot. Usłyszałam denerwujące dla mnie teraz śpiewanie kosogłosa tuż przy moim uchu. Natychmiast wycelowałam w niego strzałę, nie udało mi się trafienie w oko z powodu łez, które przysłaniały mi widok. Ptaszek upadł na trawę, a jego krew momentalnie zalśniła i zmieniła się w setki kolorów, które przysłoniły mi otoczenie. Las zaczął wirować, poszczególne elementy złączyły się w jedno. Byłam jedynym nieruchomym fragmentem całości. Momentalnie rozbolała mnie głowa, coś czerwonego, chyba krew, zaczęło spływać mi z głębokiej rany na czole. Upadłam na plecy, pod palcami wyczuwałam miękką trawę. Wpatrywałam się zahipnotyzowana, jak z setek barw wyłaniają się kolejno Róg Obfitości, polana, drzewa i pusty po uczcie stół.
Podniosłam się powoli, a moje palce zacisnęły się na rączce zakrwawionego noża. Rozejrzałam się wokół i dostrzegłam zwłoki Clove w trawie. Jej ciało wyglądało na zbeszczeszczone i poszatkowane. 
Nie chciałam podchodzić. Naprawdę, naprawdę nie chciałam podchodzić do tego, co z niej zostało, ale nogi prowadziły mnie same. Widziałam zastygły, obłąkany uśmiech na jej twarzy, ręce i nogi powykręcane pod nienaturalnymi kątami. Oblepiony nienaturalnym połyskiem Róg Obfitości oświetlał jej zwłoki, nie pozwalając mi ominąć ani jednego szczegółu. Nagle dostrzegłam, że obok Clove leżało jeszcze wiele innych trupów. Opuchnięta, pokryta śladami po użądleniach Glimmer. Rozszarpany przez zmiechy Cato. Finnick z ogromną raną na gardle. Marvel z dziurą po wyciągniętej w agonii strzale. Spalone ciała Madge i Prim. Rue z raną po oszczepie. Dziesiątki poległych, bezimiennych trybutów. Setki trupów po mieszkańcach zbombardowanej Dwunastki. Tysiące zmarłych po rewolucji. 
-Katniss-usłyszałam jak ktoś cicho, niemalże błagalnie zawołał mnie zachrypniętym głosem, który rozpoznałabym nawet na końcu świata.
-Peeta-odpowiedziałam i rozejrzałam się wokół.
Stał tam. Jedyby żywy na potwornym cmentarzysku. Jego noga była poszarpana, z trudem kulał w moją stronę. Goniło go stado wilczych zmiechów. Nie miał czymś się bronić.
Rzuciłam się w jego stronę najszybszym sprintem, na jaki było mnie stać. Chciałam zdążyć go ocalić, musiałam do niego dobiec, zasłonić go swoim ciałem. Wiedziałam, że jeśli mi się nie uda, to stracę wszystko, co dla mnie najważniejsze. Jednak grunt pod moimi stopami stał się grząski i błotnisty, im szybciej biegłam, tym bardziej się zapadałam. Upadłam, gdy pierwszy ze zmiechów zatopił kły w jego karku.
-NIEEE!!!-niewyobrażalny ryk zranionego zwierzęcia zrodził się w moich płucach, przeszedł przez tchawicę i wydostał się przez gardło, raniąc je boleśnie. Krzyczałam wciąż i wciąż, chociaż to było nielogiczne, bo zapas powietrza dawno powinien się wyczerpać. 
Koszmar się skończył, udało mi się uciec ze świata podświadomości, w mimo to krzyczałam dalej. Wiedziałam, że mina Peety, którą widziałam na arenie ze wszelkimi szczegółami, miała męczyć mnie aż do śmierci wraz ze świadomością, iż nie zdołałam mu pomóc, tak samo jak nikogo innego nie mogłam uratować. Trzęsłam się, dostałam drgawek, całym ciężarem ciała napierałam na pasy, ale te nie ustępowały. Wszystko wokół mnie wciąż wirowało, całe laboratorium błyszczało.
-Katniss...?-usłyszałam po mojej lewej stronie i rozpoznałam niski głos Gale'a. Nie miałam jednak siły, by się odwrócić, mogłam jedynie spazmatycznie łapać powietrze i szlochać.-Co wyście jej zrobili?...Co się tu dzieje?
Poczułam jak coś odpina mi pasy na nadgarstkach i uniosłam załzawione oczy tylko na sekundę. Nasze spojrzenia się skrzyżowały, widziałam jak zaskoczony rozgląda się dookoła, jednocześnie próbując mnie oswobodzić. Jego źrenice kurczyły się, aż w końcu się rozszerzyły. Miał tak przerażoną minę, jak gdyby po raz pierwszy od kilku godzin naprawdę mnie dostrzegł.
-Gale...-szepnęłam i odetchnęłam z ulgą, gdy wyswobodził moją lewą rękę. Na nadgarstkach widziałam ślady po schnącej krwi.
-Ty pieprzony idioto! Wiedziałem, że trzeba było dać ci więcej tego syfu!-warknął blondyn, gdy podbiegł do Gale'a i powalił go na ziemię. Reszta żołnierzy w mig do niego dołączyła. Jeden z naukowców szybko wyjął kolejną amupłkę z jadowicie zielonym płynem i naładował nim strzykawkę, której igłę pospiesznie wcisnął Gale'owi w ramię. 
Drugi z naukowców pospiesznie odpiął resztę pasów i oswobodził mnie z fotela. Byłam zbyt słaba, żeby ustać na nogach, by walczyć w obronie mojego dawnego przyjaciela. Pozwoliłam się więc zawlec do małego, schludnego pomieszczenia z łóżkiem, w którym prawdopodobnie miałam spać. Naukowiec popchnął mnie na ziemię i uciekł, zamieniając drzwi w ścianę. 
Podpełzłam w kąt pomieszczenia i starałam się uspokoić. Wszystko wokół mnie błyszczało i zlewało się w plamę. Starałam się jak najmniej myśleć o Peetcie, Gale'u i Igrzyskach, ale i tak pod powiekami wciąż miałam kolaż pełen scen brutalnych morderstw i okrucieństw, do których doprowadziłam.
Zaczęłam uderzać rytmicznie w ścianę, chcąc sprowokować omdlenie, ale ono uparcie się nie pojawiało. 
Słyszałam mrożący krew w żyłach krzyk Gale'a. Czułam nienaturalny zapach zgnilizny, soli i rdzy. Kiedy otwierałam oczy, widziałam moich bliskich, poranionych i bladych, wpatrujących się we mnie pustymi, wyłupionymi oczami. Ich skóra błyszczała tak samo mocno, jak moja własna. Pod palcami czułam ogień. Palił każdą komórkę mojego ciała, przemieniał to, co ze mnie zostało w węglowy pył. Znów stałam się ognistym zmiechem ze zniszczonymi włosami i połataną przez lekarzy skórą. 
Musiałam znaleźć punkt zaczepienia aby nie popaść w obłęd. Zaczęłam mamrotać do siebie pod nosem, ale mój głos brzmiał nienaturalnie wysoko i dźwięcznie, łkałam, śpiewając-jak zraniony kosogłos.

Nazywam się Katniss Everdeen. Mam osiemnaście lat. Pochodzę z Dwunastego Dystryktu. Zostałam porwana i poddana procesowi osaczenia, z którym wygram.

Nazywam się Katniss Everdeen. Mam osiemnaście lat. Pochodzę z Dwunastego Dystryktu.  Zostałam porwana i poddana procesowi osaczenia, z którym zamierzam wygrać.

Nazywam się Katniss Everdeen. Mam osiemnaście lat. Pochodzę z Dwunastego Dystryktu.  Zostałam porwana i poddana procesowi osaczenia, z którym staram się walczyć.

Nazywam się Katniss Everdeen. Mam osiemnaście lat. Pochodzę z Dwunastego Dystryktu.  Zostałam porwana i poddana procesowi osaczenia, z którym pewnie sobie nie poradzę. 

Nazywam się Katniss Everdeen. Mam osiemnaście lat. Pochodzę z Dwunastego Dystryktu.  Zostałam porwana i poddana procesowi osaczenia, który ostatecznie mnie zniszczy. To tylko kwestia czasu...




4 komentarze:

  1. O boże co tu się dzieje,nie moge uwierzyć.Biedna Katniss.Czekam na kolejne opo .

    OdpowiedzUsuń
  2. Co? Że niby jak to "osaczenia które mnie zniszczy"???!!! Trzymasz w napięciu, a adrenalinka skacze, podoba mi się ;) rozdział jak zwykle wspaniały (tak to moja stała część komentarza, ale uważaj bo jeśli zrobisz cokolwiek o działaniu destrukcyjnym dla Katniss lub jej dziecka to NIGDY więcej ten tekstu tu nie zawita ha ha ;)) Napiszesz coś oczami Peety? Jak wyglądają poszukiwania itd.?

    Znam Twój ból. Ja też brałam udzał w kuratryjnym konkursie, ale z histori. Mi akurat do etapu wojewódzkiego zabrakło ok. 5 punktów :( tyle nauki na nic, bo jakaś stara jędza nie chce uznać Twojego odwołania :x Też jestem byłam chora ale w zeszłym tygodniu, teraz z katarem wracam do szkoły (tak mam cały rok katar) już mi się trochę nudzi w domu ;) Smarki górą!

    Obywatelu, autorko najlepsieszego bloga na całym bożym świecie musisz wiedzieć, że dopuściłaś się czynu jakim jest napompowanie mojego ego do granic możliwości :) Nawet nie wiesz jak przyjemnie leży się na podłodze Jak już spadniesz z krzesła kiedy przeczytasz, że po raz drugi ktoś dedykuje coś dla Ciebie, jeszcze raz baaardzo dziękuję :*!

    Pozdrawiam
    LadyinBlack

    OdpowiedzUsuń
  3. Ostatnio nie miałam czasu ani czytać, ani co za tym idzie komentować, ale teraz nadrabiam zaległości i... tak, wszyscy współczują Katniss, a ja się cieszę :D Przede wszystkim myślę, że właśnie takie rozdziały jak ten Ci najlepiej wychodzą. Trzymasz w napięciu i sprawiasz, że teraz będę wchodzić na Twojego bloga kilka razy na dzień, sprawdzając czy jest nowa notka, bo już chcę wiedzieć co będzie dalej. Świetnie opisałaś całe osaczenie, w niektórych momentach aż przechodziły mnie ciarki. Mam nadzieję, że nie będę musiała zbyt długo czekać na kolejny rozdział :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Oby dziecko umarło ;) Sory, nienawidzę małych dzieci. Co do Katniss - szkoda mi jej, ale teraz wie jak czuł się Peeta. A Gale? Ah, jednak jest normalny ♥ Znaczy po części XD Kiedy nie jest hm osaczony? Chodzi mi o to, że tego wszystkiego nie robił z własnej woli.
    Wracaj do zdrowia!

    OdpowiedzUsuń