środa, 11 marca 2015

Rozdział 48 Halucynacje

Przepraszam, że tak późno :c
Dedyk dla Peetniss.

Kiedy już w końcu zasnęłam, okazało się, że może być coś gorszego niż przeżycie manipulowania wspomnieniami i na pewno jest to nieprzespana noc w otoczeniu własnych koszmarów. Moi martwi bliscy, wpatrujący się we mnie intensywnie pustymi i wyzutymi z emocji oczyma, oraz zmiechy, które podchodziły do mnie i zlizywały błyszczącą krew z nieistniejących ran na mojej skórze, wydawali się być tak realni, że aż dostawałam gęsiej skórki, patrząc na nich.
Najgorsze jednak okazało się to, iż wkrótce przestali oni po prostu stać. Zbliżali się do mnie, przesycając każdym wyimaginowanym oddechem powietrze zapachem zgnilizny. Zdawali się napawać mą bezradnością, czerpać satysfakcję ze strachu, którego ogromne ilości zdawały się wręcz nie mieścić w ciele.
-Nie...Odsuńcie się...Proszę...-szepnęłam, gdy zdałam sobie sprawę, że są zdecydowanie zbyt blisko. Nie posłuchali.
Martwa Prim podeszła do mnie i złożyła swoją główkę na mojej piersi, po czym objęła mnie w pasie. Iluzja była na tyle realna, że czułam jej spaloną skórę pod opuszkami palców i szorstkość strąków na głowie, a także smród charakterystyczny dla zwęglonego mięsa.  Chciałam ją odepchnąć, bo wiedziałam, że to już nie jest moja siostra, ale nie mogłam. W moich żyłach zdawał się płynąć lód, czułam się sparaliżowana. Brakowało mi tchu, miałam wrażenie, że szron pokrywa moje gardło.
Kiedy błyszcząca postać Prim rozpłynęła się w powietrzu, migocząc w tajemniczy sposób, dostrzegłam niewielką istotkę o czekoladowej skórze z ogromną, zakrwawioną raną na jej brzuchu. Rue przekrzywiła lekko główkę, obserwując mnie uważnie spod długich rzęs zdobiących duże, błyszczące oczy. Przeniosła ciężar ciała na stopy, aby za chwilę łagodnym ruchem oprzeć się na palcach jak ptak, który ma zamiar wznieść się w powietrze. Uklękła obok mnie i spojrzała mi prosto w oczy. Jej twarz znajdowała się zaledwie kilka centymetrów od mojej, oddychałyśmy tym samym, pachnącym śmiercią oddechem.
Kiedy i ona zniknęła, odsuwając się ode mnie i uciekając z pokoju, dostrzegłam kolejną zbliżającą się osobę. Doskonale widziałam każdy kosmyk jego blond włosów, wszystkie drobne plamki składające się na błękit oczy, ale mimo to nie mogłam uwierzyć, że go zobaczyłam właśnie w tej chwili, w tym momencie.
-Nie...To nie możliwe...-zaczęłam powtarzać jak mantrę, gdy Peeta usiadł koło mnie. On nie miał prawa tu się pojawić, nie mógł wyglądać tak...żywo jak podczas naszego ostatniego spotkania. Przecież on nie zginął! Wciąż żył i mnie szukał!
Jedynym szczegółem, który zaburzał obraz całości, był strój trybuta siedemdziesiątych czwartych Głodowych Igrzysk.
Wcale nie pachniał śmiercią, a jego oczy nie były puste. Blond włosy miały jeszcze piękniejszy niż zwykle miodowy odcień, spojrzenie miał przesycone miłością i troską. Pachniał piekarnią, jak gdyby dopiero co upiekł kolejny bochen chrupiącego chleba. Jego dłoń odnalazła moją, spletliśmy nasze palce.
Był tak realny i jednocześnie nierzeczywisty, że aż zachciało mi się płakać. Oparłam głowę o jego ramię, zaciągałam się zapachem się skóry. Pragnęłam tak bardzo, żeby został przy mnie i już mnie nie opuszczał. Wtedy, tam, w mojej małej celi potrzebowałam go mocniej niż kiedykolwiek.
Jednak nie mogłam mieć nawet tego. Do tamtej pory wszystkie koszmarne monstra, karykatury moich zmarłych bliskich, prześladowały mnie, mroziły mi krew w żyłach i wyciskały swoją obecnością powietrze z mych płuc. O ironio, tym razem, gdy mara okazała się być przyjemna i dawała mi nadzieję, wiarę w przetrwanie, wszystko miało zakończyć się zaledwie po chwili.
Z początku nic się nie działo, jednak zauważyłam, że zapach pieczywa zaczyna słabnąć. Kiedy nie czułam już nic, gwałtownie wyprostowałam się, aby móc dostrzec, że włosy Peety zaczęły blaknąć. Cała jego sylwetka zamigotała i bledła. Znikanie wyimaginowanego Peety  było odwrotnie proporcjonalne do mojego poziomu mieszanki przerażenia i bezradności.
Rzuciłam się w stronę mary mojego ukochanego i mocno objęłam go w pasie. Chciałam móc go zatrzymać, przenieść ze świata marzeń i snów do rzeczywistości, aby mógł zostać i pomóc mi utrzymać się w świadomości. Potrzebowałam jego oddechu jak powietrza, tylko jego duże, ciepłe ramiona dawały mi poczucie bezpieczeństwa. Gdyby zniknął, straciłabym powód do dalszej walki z koszmarem.
-Proszę, nie zostawiaj mnie-szepnęłam w jego kurtkę. Nie mógł odejść, nie mógł, nie mógł, nie mógł. Bez niego byłam niczym, nie miałam powodu do życia.
Poczułam jak Peeta delikatnie unosi mój podbródek, zmuszając, bym spojrzała mu oczy. Nie miałam dokąd uciec przed jego wzrokiem, zresztą nie chciałam się od niego oddalić nawet na drodze tak niewielkiego, niby nic nie znaczącego kontaktu. Chłonęłam łapczywie obraz jego twarzy, począwszy od błękitnych jak niebo w pogodny dzień oczy przez krzywiznę jego szczęki i wygląd kości policzkowych, a na pełnych, teraz wygiętych w smutnym uśmiechu, ustach skończywszy.
-Musisz być silna. Obiecaj mi to-powiedział stanowczo. Pokiwałam delikatnie głową, bowiem gwałtowny spazm szlochu, targający moją piersią, nie pozwalał mi na sklecenie jakiejkolwiek odpowiedzi.
Peeta uniósł dłoń i oparł ją o mój policzek. Wtuliłam twarz w tę osłonę i z przerażeniem wpatrywałam się jego gasnącą postać. Ciepło bijące z jego ciała słabło z każdą sekundką. Czułam, że kiedy już zniknę, moje skołatane, zniszczone, zdeptane, połatane serce ponownie rozpadnie się na miliard kawałków, których nigdy nie zdołam zebrać w całość.
Mimowolnie rozchyliłam wargi, gdy poczułam na nich delikatny nacisk jego ust. Westchnęłam cicho i pozwoliłam zatracić się w słodkim, pełnym czułości pocałunku. Nie dopuszczałam do siebie faktu, że to wszystko nie jest prawdziwe i trwam po prostu w zbyt realnych halucynacjach.
Potem po prostu rozpłynął się w powietrzu, jak wszystko inne, zabierając ze sobą radość, nadzieję, miłość i wiarę. Moje dłonie przez chwilę jeszcze szukały w otoczeniu śladów jego obecności. Nie znalazłam nic. Nawet podłoga, w miejscu, gdzie usiadł, nie była ciepła.
Usłyszałam cichy szept łez kapiących obficie na podłogę. Wytrzymałam zaledwie chwilę w pozycji siedzącej, a potem z wolna osunęłam się na mokrą, lodowatą posadzkę. Poczucie wszechogarniającej pustki wypełniało mnie bez reszty. Miałam wrażenie, że nie mam już w sobie serca, iż zostawiłam je gdzieś daleko za sobą i nie mogłam odnaleźć drogi powrotnej. Zaniosłam się cichy, głębokim szlochem zewsząd otoczona przez ciemniejące ściany i znikające światło.
Kolejna halucynacja...
Zakryłam dłońmi uszy i zwinęłam się w kłębek pod ścianą. Z głośno bijącym sercem i duszą na ramieniu oczekiwałam na koniec, który nie chciał nadejść. Mijały sekundy, minuty, godziny. Nie potrafiłam liczyć upływu kolejnych, wyzwalających gwałtowne emocje chwil, zatem uparcie skupiłam się na przetrwaniu. Próbowałam odwrócić uwagę od przeraźliwych krzyków wokół mnie i uczucia chłodu przesuwającego się po moich nagich ramionach i nadgarstkach. Żałowałam, że nie zabrałam ze sobą kurtki z sali laboratoryjnej, chociaż podejrzewałam, iż to i tak nic nie dało, a przyczyna leżała znacznie głębiej.
Od długiego leżenia i drgawek stałam się odrętwiała. Nie czułam rąk i nóg, zniknęły wszelkie emocje poza burzącym serce i jeżącym włosy na karku przerażeniem. Starałam się zająć umysł myśleniem o Peecie, osłabiony umysł szukał jakiegokolwiek punktu zaczepienia z rzeczywistością, najmniejszej nadziei, najsłabszego nawet powodu do dalszej walki w warunkach niemalże niemożliwych do godnej egzystencji.
Nawet dźwięk rozsuwanych drzwi i delikatny powiew wzbudzony wolnym, cichym wejściem nieokreślonej postaci nie był wstanie mnie obudzić. Dopiero uderzenie w potylicę wyswobodziło mnie z letargu.
-Wstawaj-warknął żołnierz o blond włosach. Obdarzył mnie, równie lodowatym co jego jasne oczy, spojrzeniem.-Koniec wylegiwania się.
Chwilę później szłam już korytarzem, wsłuchując się w echo naszych kroków. Starałam się nie myśleć o tym, gdzie mnie prowadził ani o tym, czym mogło się to skończyć. Tylko dzięki temu byłam w stanie pozostać spokojna.
Nagle, podczas szybkiego pokonywania kolejnych fragmentów drogi, drzwi tuż obok rozsunęły się i wyszedł zza nich jeden z naukowców, których niedawno spotkałam. Pewnie nie zwróciłabym na to uwagi, gdyby nie głośny, przejmujący krzyk bólu, który wypełnił mi uszy boleścią. Od razu go rozpoznałam.
Próbowałam wbiec do środka, pomóc targanego konwulsjami brunetowi, który dawniej był przecież moim przyjacielem, ale nie mogłam nic zrobić, bo gdy tylko zrobiłam krok w jego stronę, poczułam nacisk pistoletu na karku. Starałam się wmówić sobie, że Gale da sobie radę i przetrwa, dopóki nie znajdę okazji by mu pomóc. Tak, pomóc. Musiałam tego dokonać, tylko nie wiedziałam jeszcze jak. Ufałam swojej inteligencji i wrodzonej intuicji.
Kiedy w końcu zajęłam miejsce w sali, do której mnie prowadzono, spostrzegłam, że coś się zmieniło. Znajdowałam się w innym miejscu niż wcześniej, inaczej wyglądały także sprzęty i różne substancje w szafkach. Zmienił się i personel. Dopiero kiedy wstrzyknięto mi do krwiobiegu kolejną porcję palącego jadu, zaczęłam rozumieć.
To, co spotkało mnie ostatniego razu, było tak naprawdę preludium prawdziwej katorgi, która miała mnie spotkać. Mogłam to przyrównać do pocisków, które służyły do niszczenia celów naziemnych.W ich używaniu chodziło o to, żeby obrócić w proch główne budynki i konstrukcje chroniące swoją obecnością cenniejszą część podziemną. Ostatnim razem poddano mnie dokładnie takiemu procesowi, bo, pomimo iż czułam się roztrzęsiona, umiałam rozróżnić swoje wspomnienia od wpojonych siłą myśli. Teraz jednak czekało mnie coś innego. Pocisk do celów podziemnych, przez który miałam ostatecznie się załamać.
Westchnęłam cicho, kiedy poczułam charakterystyczne ukłucie w ramieniu.
Dopiero teraz miał czekać mnie prawdziwe koszmar.
Ta gra przecież dopiero się zaczęła.

6 komentarzy:

  1. Jejciu *_* Co to będziee...
    Rozdział cudny. Kiedy będzie następny? Nie mogę się doczekać. Życzę weny. :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Dlaczego zawsze muszę być spóźniona???

    Co do rozdziału to chyba znasz moją opinię ;) Jak zwykle wszystko to co lubię. Mam pytanko zrobisz coś oczami Peety o tym porwaniu?

    Nie smęce więcej ;)

    Pozdrawiam cieplutko
    LadyinBlack

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie rozumiem skąd ludzie mają w sobie tyle nienawiści. Zero wyrzutów sumienia, zero uczuć..

    OdpowiedzUsuń
  4. Genialny rozdział *O* Nie było mnie tu od marca, a skoro mam teraz czas to postanowiłam wszyściusieńko nadrobić! <3
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń