Kochani,
przepraszam, że nowy rozdział pojawia się dopiero teraz, ale,
niestety, miałam problemy z internetem, co nie powinno Was już
dziwić. Jakim cudem zastanawiam się nad klasą
matematyczno-INFORMATYCZNĄ, to ja nie wiem...
Dedykuję
te notkę Klaudii Pulczyn. :)
Drzwi
zamknęły się za mną z cichym sykiem. Sięgnęłam powoli do torby
pod stolikiem, na którym spożywałam niezbyt apetyczne śniadanie i
udałam się do toalety. Dbałam o to, by każdy mój krok był wolny
i wskazywał na dezorientację, którą powinnam ciągle odczuwać.
Starałam się ignorować to, że niektóre powierzchnie ciągle
błyszczały.
Kiedy
tylko zamknęłam się w łazience, natychmiast przestałam grać.
Zanurzyłam dłoń w głębokiej kieszeni moich nowych, białych
spodni i wyłożyłam zawartość na zamkniętą toaletę. Efekt
przeszedł moje najśmielsze oczekiwania. Zdobyłam bowiem baterię,
wyszczerbioną zapalniczkę i paczuszkę gum do życia.
Nie
mogłam marzyć o większym szczęściu. Znalezienie zapalniczki
oznaczało, że bateria i gumy nie są tak bardzo potrzebne, ale i
tak schowałam je starannie do kieszeni spodni. Wzięłam szybko do
rąk moje najcenniejsze znalezisko i zdjęłam metalową osłonkę z
góry.
Doskonale
wiedziałam co robić, bo kiedy patrzyłam na swoje dłonie, w
istocie dostrzegałam tam zupełnie inny obraz-zwinne, długie palce
mojego taty, gdy sam eksperymentalnie operował zapalniczką.
Kiedy
miałam osiem lat, nadeszła wyjątkowo mroźna i nieprzewidywalna
zima. Śnieżyca trwała od kilkunastu dni niemalże bez przerwy,
świat pokryła gruba warstwa puchu utrudniającego chociażby
wyjście z domu. Kiedy wychodziłam z tatą na Ćwiek po sprawunki,
często widziałam, jak bogatsze dzieci lepią bałwany na placu
przed Pałacem Sprawiedliwości i marnują marchewki, ubrania i cenny
opał na przystrojenie swoich śnieżnych figur. Podczas gdy
większość mieszkańców Złożyska przeżywała głód i brakowało
im ciepłej odzieży, one tak po prostu wyrzucały ważne zasoby w
błoto. Niejednokrotnie potem widziałam, jak małe dzieci z czarnymi
włosami i błyszczącymi, szarymi oczami okradają bałwany z
odzieży, węgla i marchwi.
Wyruszyłam
z moim tatą na typowe dla nas polowanie, zimą jednak było nam
ciężko złapać coś większego od wiewiórki. W pewnym momencie
dostrzegliśmy niedużą sarnę po drugiej stronie oblodzonego
stawu. Przez gęstą roślinność nie mogliśmy jej podejść od
strony lądu. Musieliśmy przejść do niej po tafli jeziora.
Stawialiśmy
powoli kolejne kroki. Sarna była zajęta spożywaniem jakiegoś
jedzenia, które udało jej się wygrzebać z lodowatej ziemi. Co
chwila dostrzegaliśmy ją zza ośnieżonych drzew. Piękne zwierzę
prężyło dumnie, a zarazem nieśmiało swą długą szyję i
zgrabne nóżki. Przez chwilę było mi jej szkoda, ale starałam się
ignorować te myśli.
Zimą
nasze potrzeby finansowe rosły ze względu na trudne warunki.
Potrzebowaliśmy wszyscy cieplejszego, bardziej sytego jedzenia i
wełny, aby mama mogła nam zrobić ciepłe swetry, czapki,
rękawiczki i szaliki na drutach, oraz opału. A to wszystko dużo
kosztowało. Taki łup mógł nam bardzo pomóc.
Kiedy
pokonywaliśmy powoli kolejne centymetry powierzchni oblodzonego
jeziora, w sporych odstępach od siebie, by w razie czego zajść
sarnę z lewej i prawej, kalkulowałam, ile mogliśmy zarobić na
takiej ilości świeżego mięsa. Być może, gdybyśmy podeszli do
zarobionych pieniędzy bardzo oszczędnie, udałoby nam się
zaspokajać nasze potrzebny przez kolejne dwa miesiące...
Zaciskałam
kurczowo palce na moim małym, dziecięcym łuku, który wystrugał
mi niegdyś tato. Broń idealnie pasowała do dłoni, wystarczył
jeden strzał, żeby położyć to zwierzę na ziemię.
Oczywiście-lepiej by było, gdyby wówczas zrobił to mój tato. On
celował o wiele lepiej, prosto w oko zaskoczonego zwierzęcia. Taki
strzał nie uszkodziłby w ogóle delikatnego, sarniego mięsa.
Jednakże
wtedy usłyszałam makabryczny trzask pękającego lodu. Zerknęłam
na moje stopy, ale w tym miejscu powierzchni nie naruszała nawet
rysa. Oznaczało to więc, że mój tato był w niebezpieczeństwie.
Ciszę zimowego poranka przeciął odgłos kruszonego uderzenia i
donośny plusk.
Wiedziałam,
że muszę szybko reagować, więc natychmiast skoczyłam na brzeg i
rozeznałam się w sytuacji. Odrzucałam w panice zaspy śniegu i
zacisnęłam palce na długiej, grubej gałęzi. Błagając w duchu o
to, aby mi się udało, położyłam się na lodzie i zaczęłam
szybko podciągać do mojego taty. Kiedy dzieliła nas odległość
parunastu centymetrów, podałam mu gałąź i z całej siły
pociągnęłam do siebie. Już po chwili pomagałam mojemu
zmarzniętemu, posiniaczonemu tacie w powrocie do domu. Kątem oka
dostrzegłam, że straciliśmy łuk, kołczan ze strzałami i sporą
część łupów z tamtego dnia, ale najważniejsze było to, że mój
ukochany tato przeżył.
Nigdy
nie zapomnę miny mamy, gdy pojawiliśmy się w progu. Natychmiast
pobladła i pytała się gorączkowo, co się nam przytrafiło.
Ledwie mogłam mówić, odczuwałam silny ucisk w piersi. Przerażenie
targało każdą cząstką mojego ciała, nie miałam dość siły,
by usiąść. Patrzyłam tylko, jak mama wydobywa z szafek puszki z
ziołami i naciera tatę wszystkim, co wpadnie jej w ręce.
Starałam
się pomóc choć w najmniejszym stopniu, więc poszłam zająć się
małą, wówczas czteroletnią Prim. Tłumaczyłam jej, że tatusiowi
przydarzył się drobny wypadek, ale zaraz będzie zdrowy i prosiłam
ją, by nie wchodziła do kuchni.
Mama
przywróciła tatę do stanu przytomności już po kilku
godzinach-warto bowiem wspomnieć, że natychmiast zemdlał on po
przekroczeniu progu. Od razu jednak było widać, że
rekonwalescencja potrwa wiele dni. Tato był cały posiniaczony, miał
wiele stłuczeń, jedno złamanie i ledwo przeżył odmrożenie.
Pomimo naszej słabej sytuacji finansowej, musiał zostać w domu.
Starałam
się polować na łące na drobne stworzenia i sprzedawać je
piekarzowi oraz rzeźniczce, ale niewiele udało mi się zarobić.
Zaczęły się spore kłopoty finansowe. Jedliśmy już tylko tę
samą zupopodobną masę, która składała się jedynie z wody,
zieleniny i kości po kurczaku. Prim nie miała czapki i szalika,
więc była zmuszona do siedzenia cały dzień w domu. Bardzo chciała
wyjść na dwór, a mnie serce się krajało, gdy widziałam jak
płacze, bawiąc się raz po raz znalezionymi latem na łące
kamykami, którymi niegdyś namalowała kawałkiem kredy buzie.
Brakowało
nam także węgla, nasze mieszkanie przypominało biegun północny.
Nie ściągaliśmy kurtek i tuliliśmy się do siebie pod kocami i
kołdrami, a i tak marznęliśmy.
Pewnego
dnia tato otrzymał jednak węgiel, który pożyczył od swojego
kolegi z pracy. Natychmiast spróbowaliśmy rozpalić w piecu i
właśnie wtedy zobaczyłam, co można zrobić z zapalniczką. Po
podważeniu metalowej osłonki wystarczy jedynie przesunąć
kilkanaście razy wystający, plastikowy element i nałożyć osłonkę
z powrotem. Ten prosty trik sprawiał, że płomień osiągał
kilkukrotnie większe rozmiary niż normalnie.
Dlatego
też powtórzyłam wszystkie zapamiętane wówczas czynności,
mimowolnie zastanawiając się, czy pokrywa śniegu wciąż okrywała
Dwójkę, i wzięłam z półki dezodorant. Wrzuciłam gi do
kieszeni, przez co wypełniłam ją maksymalnie. Podniosłam z
podłogi czarną torbę i umieściłam w niej wszystko, co miałam,
czyli ręcznik, chusteczki, grzebień, nożyczki, pilniczek, białą
bluzkę i środki czystości. Sprawdziłam tylko, czy mój bagaż
sprawdzi się w roli plecaka, po czym zdjęłam go z pleców i
wróciłam do mojej sypialni.
Przyjrzałam
się raz jeszcze ścianie, która zdała się być bardzo gruba i
nieprzenikniona. Miałam głęboką nadzieję, żeby nie okazała się
dźwiękoszczelna, po czym głośno zawołałam.
-Przepraszam!
Potrzebuje pomocy!
Zacisnęłam
palce na krańcu stolika i zaczęłam zastanawiać się, czy to ma
prawo wypalić. Plan był tak bardzo chaotyczny i pełen
niedoskonałości, a jednak musiał się udać, jeśli chciałam
zachować trzeźwość umysłu i móc znaleźć Peetę. Potrzebowałam
jego odpowiedzi na moje pytania, pragnęłam, żeby wytłumaczył mi,
dlaczego tak się wobec mnie okrutnie zachował. Czemu mnie dusił i
szarpał za włosy? Dlaczego zależało mu niegdyś na mojej śmierci?
Co ja mu takiego zrobiłam?
Kiedy
już myślałam, że nikt nie przyjdzie, drzwi rozsunęły się z
cichym sykiem. Zobaczyłam w nich nowego, nieznanego mi żołnierza o
szpakowatych włosach i surowych rysach twarzy.
-Czego?-zapytał
szybko, jak gdyby już chciał udać się na odpoczynek. Zrobiłam
możliwie najbardziej skruszoną minę, na jaką było mnie stać.
-Woda
przestała płynąć w prysznicu, a chciałabym się umyć. Może mi
Pan pomóc?-zapytałam niewinnie. Mężczyzna westchnął i wszedł
do łazienki. Przekroczyłam jej próg zaraz za nim.
Wsunęłam
palce do kieszeni, lewą dłoń zacisnęłam za zapalniczce a prawą
na dezodorancie. Cały czas powtarzałam sobie, że wszystko robię w
słusznej sprawie i jest to poniekąd usprawiedliwione. Musiałam
uratować Gale'a i uciec jak najszybciej, nim ktoś wyrządzi tymi
przerażającymi procesami krzywdę mojemu nienarodzonemu jeszcze
dziecku i na zawsze zmieni mego przyjaciela.
-Wszystko
wydaje się być w porządku-mruknął żołnierz, kiedy prysznic
wyrzucił z siebie kilka litrów gorącej, parującej wody. Mężczyzna
zakręcił kurek i powoli odwrócił się w moją stronę.
Teraz
albo nigdy.
Przystawiłam
włączoną zapalniczkę do jego twarzy i nacisnęłam spust
dezodorantu. Chmura aerozolu weszła w reakcję spalania z ogniem i
płomienie liznęły skórę, która zaczęła się topić.
Widziałam, jak mężczyzna próbował krzyczeń, ale nie mógł, bo
jego usta dosłownie się skleiły. Żołnierz upadł na ziemię,
miotając się w konwulsjach.
Wyrzuty
sumienia paliły mnie od środka. Pragnęłam pomóc temu
człowiekowi, ale wiedziałam, że było już na to za późno.
Mogłam jedynie przejść do dalszej części mojego planu i uratować
kogoś, na kim naprawdę mi zależało.
Miałam
wrażenie, że wraz z tym człowiekiem ginęły resztki mojego
człowieczeństwa.
Zerwałam
z jego szyi identyfikator i zaczęłam przeszukiwać kieszenie jego
spodni i koszuli. Po kilku minutach udało mi się odnaleźć tam
pistolet.
Zacisnęłam
palec na rączce śmiercionośnej broni i zbadałam jej ciężar.
Zdawał się być dla mnie nieco zbyt ciężki, ale mimo to
postanowiłam nie wypuszczać go z rąk. Stanowił on lepszy arsenał
bojowy niż prowizoryczny miotach ognia, gwarantował dalszy zasięg
rażenia i więcej możliwości manewru.
Starałam
się nie myśleć o tym, jaką krzywdę mogłabym wyrządzić teraz
mojej kolejnej ofierze. Nie chciałam zostać morderczynią, nie po
raz kolejny. Nawet jeśli Igrzyska wciąż trwały, a ja dalej byłam
ich uczestniczką.
Już
miałam wychodzić z łazienki, gdy nagle zdałam sobie sprawę,że
mogę zrobić coś jeszcze. Podeszłam do mężczyzny i drżącymi
palcami odpięłam wszystkie guziki jego koszuli i spodni. Narzuciłam
je na siebie i zapięłam, ale prawie się potknęłam przy pierwszej
próbie kroku. Nagle zdałam sobie sprawę, jak bardzo niska,
bezbronna i słaba byłam w tamtej chwili. Od tej świadomości
prawie zakręciło mi się w głowie.
Potrzebowałam
dłuższej chwili, by uspokoić oddech i pulsujące szumienie w
uszach. Sama myśl o tym, że miałabym wyjść za chwilę za drzwi,
z pistoletem w ręku i mundurze na sobie, przyprawiała mnie o chęć
skulenia się do pozycji embrionalnej i ukrycia pod łóżkiem.
Przerażała mnie świadomość starcia z wyższymi i silniejszymi
ode mnie żołnierzami, którzy mogliby wyrządzić krzywdę mnie, a
w efekcie-także mojemu dziecku.
Przesunęłam
delikatnie dłonią po brzuchu i wyobraziłam sobie maleństwo
poruszające się pod skórą. Poczułam, jak moje ciało oblewa fala
gorących, płomiennych uczuć wobec dzieciątka, które nosiłam w
sobie. Musiałam je ochronić, musiałam być gotowa oddać życia za
naszą wolność. Nie mogłam pozwolić, by urodziło się w takim
zagrożeniu, o ile wcześniej nie zostalibyśmy oboje zamordowani.
Pokręciłam
szybko głową, pragnąc wyzwolić się od tamtych okrutnych myśli.
Nagle przypomniałam sobie, jak walczyłam podczas siedemdziesiątych
czwartych Głodowych Igrzysk, jak potrafiłam zniszczyć kilka atrap
naraz, kiedy trenowałam do Ćwierćwiecza Poskromienia, jak
strzelałam do bombowców z Kapitolu, które zrzucały
niszczycielskie pociski na szpital w Ósemce. Chociaż nie miałam
wówczas mojej ukochanej broni, to potrafiłam wyobrazić sobie, że
pistolet jest jej odpowiednikiem i świadomość tego sprawiła, iż
na nowo poczułam się silna i pewna siebie.
Mimowolnie
przyszło mi do głowy, że moja chwila załamania była efektem
osaczania. Naukowcy nie tylko próbowali niszczyć moje wspomnienia
związane z Peetą, ale także zburzyć każdą fasadę mojej
osobowości. Chcieli żebym bała się choćby wyjrzeć zza drzwi
mojego pokoju. Na samą myśl o tym zapiekły mnie policzki, a moje
dłonie mimowolnie zacisnęły się w pięści.
Myśleliście,
że możecie mnie zniszczyć, tak? W takim razie pokażę wam, na co
mnie stać.
Przy
pomocy nożyczek do paznokci zgrabnie odcięłam nadmiar materiału z
nogawek i rękawów. Założyłam szybko buty żołnierza i jego
nakrycie głowy, warkocz schowałam pod materiałem. Jedno spojrzenie
w lustro wystarczyło, żebym mogła dostrzec, że to doskonały
kamuflaż. Przypięłam urządzenie komunikacyjne wielkości gumki do
zmazywania po wewnętrznej stronie kołnierzyka, uprzednio wyłączając
mikrofon. Narzuciłam na plecy czarną torbę, załadowałam pistolet
nabojami i zawiesiłam identyfikator na szyi.
Po
raz pierwszy od wielu tygodni czułam się silna.
Po
raz pierwszy od wielu tygodni naprawdę czułam się sobą.
Uśmiechnęłam
się pod nosem i, schyliwszy głowę, wyszłam z łazienki, a potem
także i na korytarz.
Było
naprawdę ciemno, a jedyne źródło światła stanowiły przygaszone
lampy na suficie. Widocznie nastała noc, a władze ruchu oporu
chciały choć trochę zachować pozory zmienności pór dnia.
Szybkim
krokiem ruszyłam w stronę, w którą prowadzono mnie na osaczanie.
Odliczałam kolejne kroki, ponieważ był to jedyny sposób na
odnalezienie odpowiednich drzwi. Nagle zdałam sobie sprawę, że
musiałam źle zapamiętać ich liczbę, bo całkiem straciłam
orientację w terenie.
Zaklęłam
cicho pod nosem i rozejrzałam się ukradkiem dookoła. Nie wątpiłam
w to, że wokół musiało być mnóstwo kamer, które rejestrowały
każdy mój krok. Ta chwil dezorientacji mogła mnie kosztować
naprawdę wiele, zatem starałam się powoli iść przed siebie,
jakbym doskonale wiedziała, gdzie idę.
Jedyne,
co zapamiętałam na temat sali Gale'a, to to, że znajdowała się
niedaleko zawsze otwartego pokoju z monitoringiem. Jeśli udałoby mi
się go odnaleźć, wiedziałabym, co powinnam dalej robić i gdzie
się udać. Ruszyłam więc naprzód.
Najgorsze
w tym wszystkim było to, że wszystkie korytarze wyglądały tak
samo. Przybrudzona subtelnym cieniem płynącym ze słabych promieni
świetlnych żarówek biel na ścianach, na podłodze i suficie.
Żadnych zwiędłych paprotek w doniczkach. Żadnych tandetnych
obrazów na ścianach. Żadnych krzeseł czy ławek dla zmęczonych
wartą żołnierzy.
Mijałam
kolejne pomieszczenia, które nie były zamknięte. Salon z ogromnym
telewizorem. Duża toaleta-w tamtej chwili pusta. Dziwna sala, z
której sączyło się błękitne, zduszone światło.
Nie
potrafiłam rozgryźć schematu rządzącego korytarzami, chociaż
czułam, że tkwi w tym wszystkim jakiś określony kod, który
wystarczyłoby złamać, aby lepiej się orientować.
Nagle
usłyszałam czyjeś kroki.
Chciałam
ukryć się w pierwszym pomieszczeniu z brzegu, udać omdlenie lub
zrobić cokolwiek innego, co mogłoby mnie ocalić, ale nagle zdałam
sobie sprawę, że nie muszę robić niczego.
Dopóki
pochylałam głowę, miałam pewność, iż jestem idealnie
zamaskowana. Strój, identyfikator, odpowiednia broń za paskiem.
Plecak mogłam zawsze wyjaśnić w mniej lub bardziej logiczny
sposób.
Zza
rogu wyłonił się bliżej nieznany mi, czarnoskóry żołnierz o
płomiennym spojrzeniu. Kiedy mnie dostrzegł, mocno się zdziwił.
-Oficerze
Bluts, co pan tu robi o tak późnej porze?-zapytał niskim,
gardłowym głosem.
Spanikowałam,
ledwo opanowałam drżenie rąk. W jaki sposób stwierdził, czyj
mundur ukradłam? Czyżby każdy strój zawierał indywidualne
modyfikacje wskazujące na właściciela? A może była to kwestia
kombinacji odznaczeń na lewej stronie mojej piersi?
Odchrząknęłam
i starałam się, żeby mój głos brzmiał odpowiednio grubo.
-Obawiam
się,że to moja sprawa-odpowiedziałam z sercem w gardle.
Na
twarzy żołnierza pojawiło się przerażenie i zrozumiałam, że
Bluts, od którego ukradłam ekwipunek, musiał być od niego wyżej
rangą. Ta myśl dodała mi otuchy.
-Tak
jest, oficerze, przeprasza za moją ciekawość-wymamrotał żołnierz,
chociaż dalej wpatrywał się we mnie uważnie, a mi przeszło przez
myśl, że mógł właśnie zastanawiać się, czy przypadkiem nie
jestem zbyt niska na bycie Bluts'em.
Postanowiłam
szybko do zakończyć, nim moja tożsamość zostanie zdemaskowana.
-Do
widzenia, żołnierzu-odparłam cichym, gardłowym głosem, na co mój
towarzysz uniósł dłoń do góry i zasalutował.
Odruchowo
zrobiłam to samo, co okazało się być śmiertelnym błędem.
Prawdopodobnie
wykonałam ten gest źle, bo zaraz żołnierz spojrzał na mnie
nieufnie. Nagle dostrzegł plecak, który nosiłam, co musiało wydać
mu się podejrzane. Odruchowo obróciłam twarz tak, aby nakrycie
głowy mocniej ją zasłaniało, jednak było już za późno.
Zobaczyłam,
jak czarnoskóry mężczyzna sięga dłonią za pazuchę, więc
musiałam być szybsza. Zacisnęłam dłoń na zdobycznym pistolecie
i wyciągnęłam go przed siebie.
Byłam
przerażona i naprawdę nie chciałam w niego strzelić. Nie mogłam
przecież pozwolić na to, aby Igrzyska znów uczyniły ze mnie
mordercę. Wpatrując się w jego ciemne oczy nie widziałam
nieznanego mi żołnierza, ale spuchniętą twarz Glimmer,
zakrwawione oblicze Cato, duszącego się Marvela. Chociaż wolność
mogłą nie być tego warta, pociągnęłam za spust, tłumacząc się
sobie, że nie zrobiłam tego dla siebie, ale dla Gale'a i mojego
dziecka. Nie miałam innego wyboru, żadnej alternatywy.
Dlaczego
więc tak szybko poczułam wyrzuty sumienia, kiedy huk rozbrzmiał w
całym korytarzu, siła odrzutu odepchnęła do tyłu moje targane
przerażeniem ciało, a żołnierz upadł na ziemię z ogromną
dziurą w piersi, z której sączyła się szkarłatna krew?
Przeczytałaś/ przeczytałeś? :) A więc bardzo Ci za to dziękuję, będę Ci bardzo wdzięczna, jeśli zostawisz po sobie komentarz ;-) Miłego dnia!
Jeeeeeeeej dziękuje za dedyk ... Rozdział świetny jak zwykle :-)
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że nie złapią Katniss, no bo w końcu strzał było słychać... D:
OdpowiedzUsuńakcja się rozkręca, liczę na jakieś ckliwe powitanie, żeby Katniss się wszystko przypomniało :)
OdpowiedzUsuńMy chcemy żeby wszystko już było dobrze! :D Rozdział bomba: D
OdpowiedzUsuńJestem ciekawa jak to sie dalej potoczy. Musi sie jej udać! :D nie ma innej opcji ;) Świetny rozdział :*
OdpowiedzUsuńOjojoj! Mam nadzieję, że nikt jej już nie złapie w tym więzieniu, no bo przecież było słychać strzał, co mnie? :o
OdpowiedzUsuńAh, no i oczywiście: Nominuję Cię do LBA! :D
http://katniss-i-peeta-po-rebelii.blog.pl/2015/04/09/liebster-blog-award/
Genialny! :D
OdpowiedzUsuńPrzeczytała! Zostawiam komentarz! No nareszcie porządna akcja :) Nie mogę się doczekać kolejnej notki... Wstawiaj proszę jak najszybciej :)
OdpowiedzUsuńJa jak zwykle spóźniona :x
Pozdrawiam gorąco
LadyinBlack
Dopiero wczoraj trafiłam na twojego bloga, i od tego czasu czytałam wszystkie rozdziały aż do tego. Na początku przyciągnął mnie ten piękny szablon, ale gdy zaczęłam czytać, zdałam sobie sprawę, że cudownie piszesz! A co do tego rozdziału - genialny ^^ No no, nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału. Oby nikt jej nie złapał =(
OdpowiedzUsuńCałuski <3
Właśnie, huk było na pewno słychać, więc nie zdziwię się, jeśli zaraz przybędzie tam kilku żołnierzy, aby sprawdzić co się dzieje i wtedy, w najgorszym wypadku, złapią Katniss i tyle będzie po ucieczce :/. No, ale mam nadzieję, że nie jesteś tak okrutna i pozwolisz Kat spokojnie uciec XD.
OdpowiedzUsuńSzuper!!! Na bloga trafiłam niedawno ale piszesz tak genialnie że.... Nie mam słów aby to opisać myślę że <3 ❤ starczy aby określić jak bardzo podoba mi się twój blog 😍
OdpowiedzUsuń