wtorek, 7 kwietnia 2015

Rozdział 51 Morderczyni

Kochani, przepraszam, że nowy rozdział pojawia się dopiero teraz, ale, niestety, miałam problemy z internetem, co nie powinno Was już dziwić. Jakim cudem zastanawiam się nad klasą matematyczno-INFORMATYCZNĄ, to ja nie wiem...
Dedykuję te notkę Klaudii Pulczyn. :)


Drzwi zamknęły się za mną z cichym sykiem. Sięgnęłam powoli do torby pod stolikiem, na którym spożywałam niezbyt apetyczne śniadanie i udałam się do toalety. Dbałam o to, by każdy mój krok był wolny i wskazywał na dezorientację, którą powinnam ciągle odczuwać. Starałam się ignorować to, że niektóre powierzchnie ciągle błyszczały.
Kiedy tylko zamknęłam się w łazience, natychmiast przestałam grać. Zanurzyłam dłoń w głębokiej kieszeni moich nowych, białych spodni i wyłożyłam zawartość na zamkniętą toaletę. Efekt przeszedł moje najśmielsze oczekiwania. Zdobyłam bowiem baterię, wyszczerbioną zapalniczkę i paczuszkę gum do życia.
Nie mogłam marzyć o większym szczęściu. Znalezienie zapalniczki oznaczało, że bateria i gumy nie są tak bardzo potrzebne, ale i tak schowałam je starannie do kieszeni spodni. Wzięłam szybko do rąk moje najcenniejsze znalezisko i zdjęłam metalową osłonkę z góry.
Doskonale wiedziałam co robić, bo kiedy patrzyłam na swoje dłonie, w istocie dostrzegałam tam zupełnie inny obraz-zwinne, długie palce mojego taty, gdy sam eksperymentalnie operował zapalniczką.
Kiedy miałam osiem lat, nadeszła wyjątkowo mroźna i nieprzewidywalna zima. Śnieżyca trwała od kilkunastu dni niemalże bez przerwy, świat pokryła gruba warstwa puchu utrudniającego chociażby wyjście z domu. Kiedy wychodziłam z tatą na Ćwiek po sprawunki, często widziałam, jak bogatsze dzieci lepią bałwany na placu przed Pałacem Sprawiedliwości i marnują marchewki, ubrania i cenny opał na przystrojenie swoich śnieżnych figur. Podczas gdy większość mieszkańców Złożyska przeżywała głód i brakowało im ciepłej odzieży, one tak po prostu wyrzucały ważne zasoby w błoto. Niejednokrotnie potem widziałam, jak małe dzieci z czarnymi włosami i błyszczącymi, szarymi oczami okradają bałwany z odzieży, węgla i marchwi.
Wyruszyłam z moim tatą na typowe dla nas polowanie, zimą jednak było nam ciężko złapać coś większego od wiewiórki. W pewnym momencie dostrzegliśmy niedużą sarnę po drugiej stronie oblodzonego stawu. Przez gęstą roślinność nie mogliśmy jej podejść od strony lądu. Musieliśmy przejść do niej po tafli jeziora.
Stawialiśmy powoli kolejne kroki. Sarna była zajęta spożywaniem jakiegoś jedzenia, które udało jej się wygrzebać z lodowatej ziemi. Co chwila dostrzegaliśmy ją zza ośnieżonych drzew. Piękne zwierzę prężyło dumnie, a zarazem nieśmiało swą długą szyję i zgrabne nóżki. Przez chwilę było mi jej szkoda, ale starałam się ignorować te myśli.
Zimą nasze potrzeby finansowe rosły ze względu na trudne warunki. Potrzebowaliśmy wszyscy cieplejszego, bardziej sytego jedzenia i wełny, aby mama mogła nam zrobić ciepłe swetry, czapki, rękawiczki i szaliki na drutach, oraz opału. A to wszystko dużo kosztowało. Taki łup mógł nam bardzo pomóc.
Kiedy pokonywaliśmy powoli kolejne centymetry powierzchni oblodzonego jeziora, w sporych odstępach od siebie, by w razie czego zajść sarnę z lewej i prawej, kalkulowałam, ile mogliśmy zarobić na takiej ilości świeżego mięsa. Być może, gdybyśmy podeszli do zarobionych pieniędzy bardzo oszczędnie, udałoby nam się zaspokajać nasze potrzebny przez kolejne dwa miesiące...
Zaciskałam kurczowo palce na moim małym, dziecięcym łuku, który wystrugał mi niegdyś tato. Broń idealnie pasowała do dłoni, wystarczył jeden strzał, żeby położyć to zwierzę na ziemię. Oczywiście-lepiej by było, gdyby wówczas zrobił to mój tato. On celował o wiele lepiej, prosto w oko zaskoczonego zwierzęcia. Taki strzał nie uszkodziłby w ogóle delikatnego, sarniego mięsa.
Jednakże wtedy usłyszałam makabryczny trzask pękającego lodu. Zerknęłam na moje stopy, ale w tym miejscu powierzchni nie naruszała nawet rysa. Oznaczało to więc, że mój tato był w niebezpieczeństwie. Ciszę zimowego poranka przeciął odgłos kruszonego uderzenia i donośny plusk.
Wiedziałam, że muszę szybko reagować, więc natychmiast skoczyłam na brzeg i rozeznałam się w sytuacji. Odrzucałam w panice zaspy śniegu i zacisnęłam palce na długiej, grubej gałęzi. Błagając w duchu o to, aby mi się udało, położyłam się na lodzie i zaczęłam szybko podciągać do mojego taty. Kiedy dzieliła nas odległość parunastu centymetrów, podałam mu gałąź i z całej siły pociągnęłam do siebie. Już po chwili pomagałam mojemu zmarzniętemu, posiniaczonemu tacie w powrocie do domu. Kątem oka dostrzegłam, że straciliśmy łuk, kołczan ze strzałami i sporą część łupów z tamtego dnia, ale najważniejsze było to, że mój ukochany tato przeżył.
Nigdy nie zapomnę miny mamy, gdy pojawiliśmy się w progu. Natychmiast pobladła i pytała się gorączkowo, co się nam przytrafiło. Ledwie mogłam mówić, odczuwałam silny ucisk w piersi. Przerażenie targało każdą cząstką mojego ciała, nie miałam dość siły, by usiąść. Patrzyłam tylko, jak mama wydobywa z szafek puszki z ziołami i naciera tatę wszystkim, co wpadnie jej w ręce.
Starałam się pomóc choć w najmniejszym stopniu, więc poszłam zająć się małą, wówczas czteroletnią Prim. Tłumaczyłam jej, że tatusiowi przydarzył się drobny wypadek, ale zaraz będzie zdrowy i prosiłam ją, by nie wchodziła do kuchni.
Mama przywróciła tatę do stanu przytomności już po kilku godzinach-warto bowiem wspomnieć, że natychmiast zemdlał on po przekroczeniu progu. Od razu jednak było widać, że rekonwalescencja potrwa wiele dni. Tato był cały posiniaczony, miał wiele stłuczeń, jedno złamanie i ledwo przeżył odmrożenie. Pomimo naszej słabej sytuacji finansowej, musiał zostać w domu.
Starałam się polować na łące na drobne stworzenia i sprzedawać je piekarzowi oraz rzeźniczce, ale niewiele udało mi się zarobić. Zaczęły się spore kłopoty finansowe. Jedliśmy już tylko tę samą zupopodobną masę, która składała się jedynie z wody, zieleniny i kości po kurczaku. Prim nie miała czapki i szalika, więc była zmuszona do siedzenia cały dzień w domu. Bardzo chciała wyjść na dwór, a mnie serce się krajało, gdy widziałam jak płacze, bawiąc się raz po raz znalezionymi latem na łące kamykami, którymi niegdyś namalowała kawałkiem kredy buzie.
Brakowało nam także węgla, nasze mieszkanie przypominało biegun północny. Nie ściągaliśmy kurtek i tuliliśmy się do siebie pod kocami i kołdrami, a i tak marznęliśmy.
Pewnego dnia tato otrzymał jednak węgiel, który pożyczył od swojego kolegi z pracy. Natychmiast spróbowaliśmy rozpalić w piecu i właśnie wtedy zobaczyłam, co można zrobić z zapalniczką. Po podważeniu metalowej osłonki wystarczy jedynie przesunąć kilkanaście razy wystający, plastikowy element i nałożyć osłonkę z powrotem. Ten prosty trik sprawiał, że płomień osiągał kilkukrotnie większe rozmiary niż normalnie.
Dlatego też powtórzyłam wszystkie zapamiętane wówczas czynności, mimowolnie zastanawiając się, czy pokrywa śniegu wciąż okrywała Dwójkę, i wzięłam z półki dezodorant. Wrzuciłam gi do kieszeni, przez co wypełniłam ją maksymalnie. Podniosłam z podłogi czarną torbę i umieściłam w niej wszystko, co miałam, czyli ręcznik, chusteczki, grzebień, nożyczki, pilniczek, białą bluzkę i środki czystości. Sprawdziłam tylko, czy mój bagaż sprawdzi się w roli plecaka, po czym zdjęłam go z pleców i wróciłam do mojej sypialni.
Przyjrzałam się raz jeszcze ścianie, która zdała się być bardzo gruba i nieprzenikniona. Miałam głęboką nadzieję, żeby nie okazała się dźwiękoszczelna, po czym głośno zawołałam.
-Przepraszam! Potrzebuje pomocy!
Zacisnęłam palce na krańcu stolika i zaczęłam zastanawiać się, czy to ma prawo wypalić. Plan był tak bardzo chaotyczny i pełen niedoskonałości, a jednak musiał się udać, jeśli chciałam zachować trzeźwość umysłu i móc znaleźć Peetę. Potrzebowałam jego odpowiedzi na moje pytania, pragnęłam, żeby wytłumaczył mi, dlaczego tak się wobec mnie okrutnie zachował. Czemu mnie dusił i szarpał za włosy? Dlaczego zależało mu niegdyś na mojej śmierci? Co ja mu takiego zrobiłam?
Kiedy już myślałam, że nikt nie przyjdzie, drzwi rozsunęły się z cichym sykiem. Zobaczyłam w nich nowego, nieznanego mi żołnierza o szpakowatych włosach i surowych rysach twarzy.
-Czego?-zapytał szybko, jak gdyby już chciał udać się na odpoczynek. Zrobiłam możliwie najbardziej skruszoną minę, na jaką było mnie stać.
-Woda przestała płynąć w prysznicu, a chciałabym się umyć. Może mi Pan pomóc?-zapytałam niewinnie. Mężczyzna westchnął i wszedł do łazienki. Przekroczyłam jej próg zaraz za nim.
Wsunęłam palce do kieszeni, lewą dłoń zacisnęłam za zapalniczce a prawą na dezodorancie. Cały czas powtarzałam sobie, że wszystko robię w słusznej sprawie i jest to poniekąd usprawiedliwione. Musiałam uratować Gale'a i uciec jak najszybciej, nim ktoś wyrządzi tymi przerażającymi procesami krzywdę mojemu nienarodzonemu jeszcze dziecku i na zawsze zmieni mego przyjaciela.
-Wszystko wydaje się być w porządku-mruknął żołnierz, kiedy prysznic wyrzucił z siebie kilka litrów gorącej, parującej wody. Mężczyzna zakręcił kurek i powoli odwrócił się w moją stronę.
Teraz albo nigdy.
Przystawiłam włączoną zapalniczkę do jego twarzy i nacisnęłam spust dezodorantu. Chmura aerozolu weszła w reakcję spalania z ogniem i płomienie liznęły skórę, która zaczęła się topić. Widziałam, jak mężczyzna próbował krzyczeń, ale nie mógł, bo jego usta dosłownie się skleiły. Żołnierz upadł na ziemię, miotając się w konwulsjach.
Wyrzuty sumienia paliły mnie od środka. Pragnęłam pomóc temu człowiekowi, ale wiedziałam, że było już na to za późno. Mogłam jedynie przejść do dalszej części mojego planu i uratować kogoś, na kim naprawdę mi zależało.
Miałam wrażenie, że wraz z tym człowiekiem ginęły resztki mojego człowieczeństwa.
Zerwałam z jego szyi identyfikator i zaczęłam przeszukiwać kieszenie jego spodni i koszuli. Po kilku minutach udało mi się odnaleźć tam pistolet.
Zacisnęłam palec na rączce śmiercionośnej broni i zbadałam jej ciężar. Zdawał się być dla mnie nieco zbyt ciężki, ale mimo to postanowiłam nie wypuszczać go z rąk. Stanowił on lepszy arsenał bojowy niż prowizoryczny miotach ognia, gwarantował dalszy zasięg rażenia i więcej możliwości manewru.
Starałam się nie myśleć o tym, jaką krzywdę mogłabym wyrządzić teraz mojej kolejnej ofierze. Nie chciałam zostać morderczynią, nie po raz kolejny. Nawet jeśli Igrzyska wciąż trwały, a ja dalej byłam ich uczestniczką.
Już miałam wychodzić z łazienki, gdy nagle zdałam sobie sprawę,że mogę zrobić coś jeszcze. Podeszłam do mężczyzny i drżącymi palcami odpięłam wszystkie guziki jego koszuli i spodni. Narzuciłam je na siebie i zapięłam, ale prawie się potknęłam przy pierwszej próbie kroku. Nagle zdałam sobie sprawę, jak bardzo niska, bezbronna i słaba byłam w tamtej chwili. Od tej świadomości prawie zakręciło mi się w głowie.
Potrzebowałam dłuższej chwili, by uspokoić oddech i pulsujące szumienie w uszach. Sama myśl o tym, że miałabym wyjść za chwilę za drzwi, z pistoletem w ręku i mundurze na sobie, przyprawiała mnie o chęć skulenia się do pozycji embrionalnej i ukrycia pod łóżkiem. Przerażała mnie świadomość starcia z wyższymi i silniejszymi ode mnie żołnierzami, którzy mogliby wyrządzić krzywdę mnie, a w efekcie-także mojemu dziecku.
Przesunęłam delikatnie dłonią po brzuchu i wyobraziłam sobie maleństwo poruszające się pod skórą. Poczułam, jak moje ciało oblewa fala gorących, płomiennych uczuć wobec dzieciątka, które nosiłam w sobie. Musiałam je ochronić, musiałam być gotowa oddać życia za naszą wolność. Nie mogłam pozwolić, by urodziło się w takim zagrożeniu, o ile wcześniej nie zostalibyśmy oboje zamordowani.
Pokręciłam szybko głową, pragnąc wyzwolić się od tamtych okrutnych myśli. Nagle przypomniałam sobie, jak walczyłam podczas siedemdziesiątych czwartych Głodowych Igrzysk, jak potrafiłam zniszczyć kilka atrap naraz, kiedy trenowałam do Ćwierćwiecza Poskromienia, jak strzelałam do bombowców z Kapitolu, które zrzucały niszczycielskie pociski na szpital w Ósemce. Chociaż nie miałam wówczas mojej ukochanej broni, to potrafiłam wyobrazić sobie, że pistolet jest jej odpowiednikiem i świadomość tego sprawiła, iż na nowo poczułam się silna i pewna siebie.
Mimowolnie przyszło mi do głowy, że moja chwila załamania była efektem osaczania. Naukowcy nie tylko próbowali niszczyć moje wspomnienia związane z Peetą, ale także zburzyć każdą fasadę mojej osobowości. Chcieli żebym bała się choćby wyjrzeć zza drzwi mojego pokoju. Na samą myśl o tym zapiekły mnie policzki, a moje dłonie mimowolnie zacisnęły się w pięści.
Myśleliście, że możecie mnie zniszczyć, tak? W takim razie pokażę wam, na co mnie stać.
Przy pomocy nożyczek do paznokci zgrabnie odcięłam nadmiar materiału z nogawek i rękawów. Założyłam szybko buty żołnierza i jego nakrycie głowy, warkocz schowałam pod materiałem. Jedno spojrzenie w lustro wystarczyło, żebym mogła dostrzec, że to doskonały kamuflaż. Przypięłam urządzenie komunikacyjne wielkości gumki do zmazywania po wewnętrznej stronie kołnierzyka, uprzednio wyłączając mikrofon. Narzuciłam na plecy czarną torbę, załadowałam pistolet nabojami i zawiesiłam identyfikator na szyi.
Po raz pierwszy od wielu tygodni czułam się silna.
Po raz pierwszy od wielu tygodni naprawdę czułam się sobą.
Uśmiechnęłam się pod nosem i, schyliwszy głowę, wyszłam z łazienki, a potem także i na korytarz.
Było naprawdę ciemno, a jedyne źródło światła stanowiły przygaszone lampy na suficie. Widocznie nastała noc, a władze ruchu oporu chciały choć trochę zachować pozory zmienności pór dnia.
Szybkim krokiem ruszyłam w stronę, w którą prowadzono mnie na osaczanie. Odliczałam kolejne kroki, ponieważ był to jedyny sposób na odnalezienie odpowiednich drzwi. Nagle zdałam sobie sprawę, że musiałam źle zapamiętać ich liczbę, bo całkiem straciłam orientację w terenie.
Zaklęłam cicho pod nosem i rozejrzałam się ukradkiem dookoła. Nie wątpiłam w to, że wokół musiało być mnóstwo kamer, które rejestrowały każdy mój krok. Ta chwil dezorientacji mogła mnie kosztować naprawdę wiele, zatem starałam się powoli iść przed siebie, jakbym doskonale wiedziała, gdzie idę.
Jedyne, co zapamiętałam na temat sali Gale'a, to to, że znajdowała się niedaleko zawsze otwartego pokoju z monitoringiem. Jeśli udałoby mi się go odnaleźć, wiedziałabym, co powinnam dalej robić i gdzie się udać. Ruszyłam więc naprzód.
Najgorsze w tym wszystkim było to, że wszystkie korytarze wyglądały tak samo. Przybrudzona subtelnym cieniem płynącym ze słabych promieni świetlnych żarówek biel na ścianach, na podłodze i suficie. Żadnych zwiędłych paprotek w doniczkach. Żadnych tandetnych obrazów na ścianach. Żadnych krzeseł czy ławek dla zmęczonych wartą żołnierzy.
Mijałam kolejne pomieszczenia, które nie były zamknięte. Salon z ogromnym telewizorem. Duża toaleta-w tamtej chwili pusta. Dziwna sala, z której sączyło się błękitne, zduszone światło.
Nie potrafiłam rozgryźć schematu rządzącego korytarzami, chociaż czułam, że tkwi w tym wszystkim jakiś określony kod, który wystarczyłoby złamać, aby lepiej się orientować.
Nagle usłyszałam czyjeś kroki.
Chciałam ukryć się w pierwszym pomieszczeniu z brzegu, udać omdlenie lub zrobić cokolwiek innego, co mogłoby mnie ocalić, ale nagle zdałam sobie sprawę, że nie muszę robić niczego.
Dopóki pochylałam głowę, miałam pewność, iż jestem idealnie zamaskowana. Strój, identyfikator, odpowiednia broń za paskiem. Plecak mogłam zawsze wyjaśnić w mniej lub bardziej logiczny sposób.
Zza rogu wyłonił się bliżej nieznany mi, czarnoskóry żołnierz o płomiennym spojrzeniu. Kiedy mnie dostrzegł, mocno się zdziwił.
-Oficerze Bluts, co pan tu robi o tak późnej porze?-zapytał niskim, gardłowym głosem.
Spanikowałam, ledwo opanowałam drżenie rąk. W jaki sposób stwierdził, czyj mundur ukradłam? Czyżby każdy strój zawierał indywidualne modyfikacje wskazujące na właściciela? A może była to kwestia kombinacji odznaczeń na lewej stronie mojej piersi?
Odchrząknęłam i starałam się, żeby mój głos brzmiał odpowiednio grubo.
-Obawiam się,że to moja sprawa-odpowiedziałam z sercem w gardle.
Na twarzy żołnierza pojawiło się przerażenie i zrozumiałam, że Bluts, od którego ukradłam ekwipunek, musiał być od niego wyżej rangą. Ta myśl dodała mi otuchy.
-Tak jest, oficerze, przeprasza za moją ciekawość-wymamrotał żołnierz, chociaż dalej wpatrywał się we mnie uważnie, a mi przeszło przez myśl, że mógł właśnie zastanawiać się, czy przypadkiem nie jestem zbyt niska na bycie Bluts'em.
Postanowiłam szybko do zakończyć, nim moja tożsamość zostanie zdemaskowana.
-Do widzenia, żołnierzu-odparłam cichym, gardłowym głosem, na co mój towarzysz uniósł dłoń do góry i zasalutował.
Odruchowo zrobiłam to samo, co okazało się być śmiertelnym błędem.
Prawdopodobnie wykonałam ten gest źle, bo zaraz żołnierz spojrzał na mnie nieufnie. Nagle dostrzegł plecak, który nosiłam, co musiało wydać mu się podejrzane. Odruchowo obróciłam twarz tak, aby nakrycie głowy mocniej ją zasłaniało, jednak było już za późno.
Zobaczyłam, jak czarnoskóry mężczyzna sięga dłonią za pazuchę, więc musiałam być szybsza. Zacisnęłam dłoń na zdobycznym pistolecie i wyciągnęłam go przed siebie.
Byłam przerażona i naprawdę nie chciałam w niego strzelić. Nie mogłam przecież pozwolić na to, aby Igrzyska znów uczyniły ze mnie mordercę. Wpatrując się w jego ciemne oczy nie widziałam nieznanego mi żołnierza, ale spuchniętą twarz Glimmer, zakrwawione oblicze Cato, duszącego się Marvela. Chociaż wolność mogłą nie być tego warta, pociągnęłam za spust, tłumacząc się sobie, że nie zrobiłam tego dla siebie, ale dla Gale'a i mojego dziecka. Nie miałam innego wyboru, żadnej alternatywy.

Dlaczego więc tak szybko poczułam wyrzuty sumienia, kiedy huk rozbrzmiał w całym korytarzu, siła odrzutu odepchnęła do tyłu moje targane przerażeniem ciało, a żołnierz upadł na ziemię z ogromną dziurą w piersi, z której sączyła się szkarłatna krew? 

Przeczytałaś/ przeczytałeś? :) A więc bardzo Ci za to dziękuję, będę Ci bardzo wdzięczna, jeśli zostawisz po sobie komentarz ;-) Miłego dnia!

11 komentarzy:

  1. Jeeeeeeeej dziękuje za dedyk ... Rozdział świetny jak zwykle :-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Mam nadzieję, że nie złapią Katniss, no bo w końcu strzał było słychać... D:

    OdpowiedzUsuń
  3. akcja się rozkręca, liczę na jakieś ckliwe powitanie, żeby Katniss się wszystko przypomniało :)

    OdpowiedzUsuń
  4. My chcemy żeby wszystko już było dobrze! :D Rozdział bomba: D

    OdpowiedzUsuń
  5. Jestem ciekawa jak to sie dalej potoczy. Musi sie jej udać! :D nie ma innej opcji ;) Świetny rozdział :*

    OdpowiedzUsuń
  6. Ojojoj! Mam nadzieję, że nikt jej już nie złapie w tym więzieniu, no bo przecież było słychać strzał, co mnie? :o
    Ah, no i oczywiście: Nominuję Cię do LBA! :D
    http://katniss-i-peeta-po-rebelii.blog.pl/2015/04/09/liebster-blog-award/

    OdpowiedzUsuń
  7. Przeczytała! Zostawiam komentarz! No nareszcie porządna akcja :) Nie mogę się doczekać kolejnej notki... Wstawiaj proszę jak najszybciej :)

    Ja jak zwykle spóźniona :x

    Pozdrawiam gorąco
    LadyinBlack

    OdpowiedzUsuń
  8. Dopiero wczoraj trafiłam na twojego bloga, i od tego czasu czytałam wszystkie rozdziały aż do tego. Na początku przyciągnął mnie ten piękny szablon, ale gdy zaczęłam czytać, zdałam sobie sprawę, że cudownie piszesz! A co do tego rozdziału - genialny ^^ No no, nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału. Oby nikt jej nie złapał =(
    Całuski <3

    OdpowiedzUsuń
  9. Właśnie, huk było na pewno słychać, więc nie zdziwię się, jeśli zaraz przybędzie tam kilku żołnierzy, aby sprawdzić co się dzieje i wtedy, w najgorszym wypadku, złapią Katniss i tyle będzie po ucieczce :/. No, ale mam nadzieję, że nie jesteś tak okrutna i pozwolisz Kat spokojnie uciec XD.

    OdpowiedzUsuń
  10. Szuper!!! Na bloga trafiłam niedawno ale piszesz tak genialnie że.... Nie mam słów aby to opisać myślę że <3 ❤ starczy aby określić jak bardzo podoba mi się twój blog 😍

    OdpowiedzUsuń