środa, 15 kwietnia 2015

Rozdział 52 Nieudanie

Rozdział z dedykiem dla Ćmy :)
Czekaliście na niego cały tydzień, postarałam się więc, aby był dość długi. Coraz lepiej idzie mi pisanie długich rozdziałów ;-)
Życzę miłego czytania.
Co do tytułu-nie wiem, czy jest takie słowo, ale to mógłby być super neologizm artystyczny!

Niewyobrażalne.
To, co poczułam, było niewyobrażalne. Gruchnęłam plecami o ścianę korytarza, nie przygotowałam się na siłę odrzutu. Usłyszałam donośny huk, który niepokojący przypominał odgłos detonacji min przeciwpiechotnych, które niegdyś chroniły zapasy Zawodowców.
Świat stanął miejscu.
Czas przestał płynąć.
Zatrzymałam się w tej jednej sekundzie pomiędzy pociągnięciem za spust a kaktofonią dźwięków. Pomiędzy jednym a drugim uderzeniem serca. Nie mogłam się poruszyć, bo utknęłam wewnątrz zastygniętej, zagubionej w kontinuum sekundy. Pozostało mi jedynie czekać na wynurzenie się z otchłani czasu.
Żołnierz leżał przede mną na ziemi. Bezbronny, podatny na zranienie, zastygnięty. Pokonany na wieczność, zniszczony, splugawiony dymiącą bronią, którą kurczowo obejmowałam obiema dłońmi.
Martwy.
Ten żołnierz już nigdy nie zobaczy nikogo ze swoich bliskich. Może gdzieś w Panem oczekiwała go żona z gromadką małych, ciemnoskórych dzieci. Kto wie, czy nie szykował się dla niego awans i nie zamierzał wybrać się gdzieś ze swoją rodziną. Mógł przecież mieć to wszystko a nawet więcej.
Jednak odebrałam mu to.
Zabrałam wszystko, brutalnie wyrwałam go z jego rzeczywistości i rzuciłam na pastwę czasu, który niszczy każdą rzecz na swojej drodze, zgarnia cokolwiek, co wpadnie mu w ręce, a swoje ofiary zamyka na zawsze w pustej, pozbawionej drogi ucieczki skorupie. Jedynym dowodem na to, że ten człowiek kiedyś żył, był ostatni oddech, ciche westchnienie pozostawione w powietrzy na chwilę przed ostatecznym końcem.
Jestem morderczynią.
Zabiłam człowieka, który nic mi nie zrobił i to tylko dlatego, że mógł być dla mnie zagrożeniem. Strzeliłam do niego, chociaż nie miałam najmniejszego prawa tego robić. Nikt nie jest panem życia i śmierci. Nikt nie ma prawda odbierać komukolwiek kolejnych uderzeń jego serca i następujących po sobie oddechów, mrugnięć czy drobnych, zbłąkanych ruchów mięśnie, warg, dłoni.
Ja zaś odebrałam to wszystko, bo myślałam, że moje potrzeby czynią z tego okoliczność usprawiedliwioną, podczas gdy tak naprawdę myliłam się. Byłam w błędzie i nie okazałam się lepsza od Kapitolu oraz prezydenta Snowa.
Od tej świadomości zakręciło mi się w głowie, a moje ciało oparte o zimną ścianę przesunęło się po niej aż na podłogę. Upadłam boleśnie i w ogarniętej chaotycznym pulsowaniem głowie kołatała się tylko jedna myśl.
Jesteś morderczynią. To ty go zabiłaś. 
Czułam wilgoć na policzkach, słony posmak na końcu języka skrytego za rozchylonymi wargami. Miałam krew na dłoniach, która wytrysnęła z poranionej piersi mojej ofiary, gdy kula zwieńczyła swój lot w chłodnym pocałunku na jego skórze.
Zabiłam człowieka.
Po raz kolejny.
Powinnam umrzeć.
Nie miałam nawet odwagi spojrzeć na jego ciało. Po prostu podniosłam się powoli i zatoczywszy się, oparłam ręce o ścianę. Racjonalnie myśląca część mojego umysłu kazała mi zabierać się stamtąd. Uciekaj, zaraz pojawią się tu inni żołnierze. Za chwilę usłyszysz głośny alarm i zaczną cię ścigać. Skoro już zabiłaś tego człowieka, to chociaż nie pozwól, by poszło to na marne.
Zaczęłam biec. Rzuciłam się w kolejne korytarze, chwytałam się rozpaczliwie następnych zakrętów i błagałam w duszy o pomoc. Musiałam uratować Gale'a i uciec. Musiałam tego dokonać, musiałam ocalić siebie, swoje dziecko i  przyjaciela.
Nie mogłam się poddać.
Nie po tym wszystkim, co zniosłam, nie po każdym wspomnieniu, które zostało mi zabrane. Po tym wszystkim nawet nie zdawałam sobie sprawy z tego, co utraciłam. Po prostu jakiś cichy głos wciąż szeptał mi bolesną prawdę, ale w praktyce nie wiedziałam, do jakiego stopnia moje wspomnienia były zniszczone. Nie umiałam już odróżnić kłamstwa od kłamstwa.
Zobaczyłam przed sobą grupkę żołnierzy. Przecierali zaspane oczy, chyba moja ucieczka wywołała spustoszenie i mieli za zadanie mnie odnaleźć. W pierwszym odruchu chciałam się cofnąć, ale wtedy usłyszałam gwałtowne wołanie gdzieś za mną.
-Ej, ty tam! Nie ruszaj się!
Musiałam podjąć błyskawiczną decyzję. Moje serce pracowało w rytm kolejnych uderzeń butów goniącej mnie osoby o ziemię. Spocone dłonie ledwie trzymały ślizgający się od wilgoci pistolet. Drżące nogi nie były w stanie utrzymać reszty ciała w pionie.
Wmieszałam się więc w tłum.
Postawiłam znaleźć schronienie w najbardziej niebezpiecznym dla mnie w tej chwili miejscu. Schyliłam lekko głowę i zaczęłam stawiać kolejne kroki pośród żołnierzy, którzy nie zauważyli mojego nagłego pojawienia się. Czułam na karku ich gorące oddechy, ocierałam się ramionami o ich ręce, ale szłam uparcie przed siebie i nawet nie odważyłam się zerknąć za siebie.
Nie wiedziałam, jaki jest cel tego przemarszu. Postanowiłam jednak nie ryzykować i podążać za żołnierzami. Nie pozostało już nic innego, co mogłabym zrobić. Zwłaszcza, że znajdowałam się w samym centrum ich grupy i moja ucieczka zwróciłaby ich uwagę.
Zaczęłam powoli się uspokajać. Serce przestało ocierać się o moją klatkę piersiową, a kroki stały się z wolna spokojniejsze i bardziej wyważone. Starannie rejestrowałam wszystkie szczegóły i najmniejszą zmianę otoczenia wokół mnie, aby móc potem z tych informacji skorzystać.
Wyszliśmy na zewnątrz.
Jednak nie do końca. Był to rodzaj dziedzińca wewnątrz czterech długich bloków budynków. Chociaż czułam się zamknięta przed światem, to chłodne promienie zimowego słońca szybko mnie pokrzepiły. Pomyślałam o tym, że gdzieś w Drugim Dystrykcie Peeta Mellark również może patrzeć na to samo słońce i świadomość ta dodała mi otuchy, natychmiast rozgrzawszy ogarnięte przerażeniem serca.
Zaraz jednak skarciłam się w duchu. Nie powinnam była traktować sprawy w ten sposób. Peeta niejednokrotnie okazał mi brak miłości i troski, próbował mnie zabić na najróżniejsze i najbardziej okrutne sposoby. Wykorzystał moją naiwność i najszczersze zaufanie. Czerpał radość, gdy widział, jak nie jestem w stanie się przed nim bronić.
Mimo to go kochałam. Kochałam tak bardzo, że to aż bolało i zdawało się rozsadzać mnie od środka. Lubiłam myśleć o nim i wyobrażać sobie, że on też żywi wobec mnie tak gorące uczucia. Moje wargi drżały na wspomnienie jego namiętnych pocałunków, a skóra tęskniła za dotykiem dużych, ciepłych jak bochen chleba dłoni.
Pragnęłam poznać jego myśli i zasnąć po raz kolejny w jego ramionach.
Pragnęłam czułych słów i ich cielesnych dowodów.
Pragnęłam go ... całego.
Ta myśl wydawała mi się absolutnie niedorzeczna. Jak mogłam o tym w ogóle myśleć? Byłam ścigana przed żołnierzy, którzy otaczali mnie ze wszystkich stron. W każdej chwili ktoś mógł wyjąć pistolet zza pazuchy i po prostu mnie zastrzelić. A mimo to najbardziej pragnęłam po prostu znów zobaczyć Peetę.
Byłam żałosna. Tak kochać osobę, która równie dobrze mogła mnie nienawidzić.
Zaczęliśmy ustawiać się w szeregu zgodnie z jakimś niewydanym sygnałem.
-Baczność!-zawołał żołnierz z licznymi orderami, którego spotkałam pierwszego dnia. Krótko ścięte, siwe włosy nabrały ciepłego odcienia w świetle zimowego słońca. Błękitne oczy przeczesywały tłum.
Złączyłam natychmiast obie nogi, wyprostowałam plecy i wypięłam pierś do przodu. Musiałam unieść głowę wysoko do góry, co tylko spotęgowało mój strach, ale starałam się zachowywać spokojnie.
-Spocznij!
Rozluźniłam się nieco i wlepiłam wzrok w moje zdobyczne buty.
-Piętnaście minut i czterdzieści dziewięć sekund temu niejaka Katniss Everdeen uciekła z pokoju, w którym była trzymana. Prawdopodobnie nie zdołała ona skryć się daleko. Dzięki nagraniom z monitoringu wiemy, że może ona być w posiadaniu broni palnej. Dlatego prosimy was o najwyższą ostrożność-wyjaśnił żołnierz, który musiał być przywódcą ruchu oporu.
-Waszym zadaniem jest odnaleźć Everdeen zanim uda się jej uciec z naszej bazy. Wydaliśmy wiele środków na znalezienie jej, bowiem okaże się nieoceniona podczas kręcenia materiałów propagandowych. Nie chcemy zabijać ludności cywilnej Panem, bo i tak niewiele jej zostało po niedawnej rewolucji, dlatego tak ważne jest przekonanie ich do przejścia na naszą stronę, przez co unikniemy rozlewu krwi-wyjaśnił żołnierz o blond włosach, który niejednokrotnie okazywał mi wrogość, odkąd spotkałam go pierwszego dnia. Teraz przyglądał się siłom zbrojnym wokół mnie z chorą satysfakcją na twarzy.
Szaleniec.
-Pamiętajcie, że nie zamierzamy zniszczyć Panem, ale jedynie naprawić katastrofalne w skutkach wydarzenia ostatnich miesięcy. Bynajmniej nie chcemy używać broni jądrowej do walki z Kapitolem, ale jeśli nadejdzie taka konieczność...będziemy zmuszeni to zrobić-dopowiedział żołnierz o siwych włosach, a ja przez chwilę nie mogłam zrozumieć, co to w ogóle oznacza.
Jednak po chwili zdałam sobie sprawę z wypowiedzianych słów. Broń jądrowa. Broń atomowa. Bomba atomowa, która będzie mieć moc rażenia dostatecznie dużą, aby zniszczyć Kapitol raz na zawsze razem z jego siłami zbrojnymi i nowym rządem, a także aby wywołać groźne konsekwencje wśród mieszkańców dystryktów. Wszystko co prawda zależało od siły planowanej do zrzucenia bomby, ale mogłam sobie wyobrazić przykładowe skutki.
W ciągu zaledwie jednej sekundy zostałby zniszczony cały Kapitol. Jego centrum dosłownie by wyparowało, a na jego obrzeżach i granicach z dystryktem pierwszym, trzecim, drugim i piątym pojawiłyby się gwałtowne pożary-ludzie i zwierzęta spłonęliby żywcem w ciągu minut od detonacji bomby- i niewyobrażalnie silnie wiatry. Nie przetrwałaby żadna konstrukcja stworzona przez człowieka.
W Dystrykcie Drugim stworzyłyby się ogromne lawiny ze śniegu i skał, które zniszczyłyby dalsze połacie tego terenu, nietknięte dotychczas przez wiatr i ogień.
W Dystrykcie Trzecim wszystkie fabryki i zakłady przemysłowe oraz technologiczne po prostu wybuchłyby w powietrze, maszyny i sprzęty rozpadłyby się na szczątki, na zachodzie, przy granicy z morzem, powstałyby ogromne fale morskie.
W Dystrykcie Piątym i Pierwszym skutki byłyby równie katastrofalne. W ten właśnie sposób Panem zostałoby w pierwszej kolejności pozbawione kulturalnej, nowo odbudowanej stolicy, miejsc wydobycia cennych kamieni szlachetnych, kopalni i miejsc atrakcyjnych turystycznie i dostępu do sprzętu oraz technologii. Zginęliby pracownicy fabryk, zakładów jubilerskich, rząd i cywile. Nie pozostały tam nikt, bo każdy, kto przeżyłby początek zagłady, zginąłby w wyniku kataklizmów.
Cała reszta państwa cierpiałaby długo w wyniku choroby popromiennej oraz zmian klimatycznych. Nastałby głód i ubóstwo, państwo nie miałoby armii, która mogłaby nas ochronić. Na dobrą sprawę tylko Dystrykt Dwunasty, Dziesiąty i Dziewiąty miałyby szansę przetrwać tę apokalipsę bez większego uszczerbku przez rozlokowanie na wschodnim wybrzeżu.
A wtedy ruch oporu przejąłby władzę. Jakie to byłoby proste-wejść z ogromną armią, w odpowiednich kombinezonach, które chroniłyby przed promieniowaniem, do stolicy, a potem, po przejęciu władzy, zmienić siedzibę nowego rządu na bardziej bezpieczną. Nikt nie byłby w stanie się obronić. Nikt nie mógłby myśleć o walce. Nikt nie miałby prawa do godnego życia.
Dopiero wtedy, gdy stałam na placu, znajdując się obok żołnierzy i słuchając słów przywódcy, dotarło do mnie, że ruch oporu wcale nie jest aż tak głupi i bezmyślny. Wszyscy ci ludzie mieli szansę wygrać z władzą. Dlatego właśnie musiałam jak najszybciej uciec, żeby przekazać te informacje i zapobiec katastrofie.
-Odmaszerować do swoich stałych punktów patrolu-zawołał przywódca i każdy żołnierz ruszył w stronę wejścia do budynku.
Musiałam działać szybko, jeśli chciałam uratować Gale'a.
Zaczęłam przemierzać szybko kolejne korytarze. Rozglądałam się czujnie na boki, szukałam najmniejszego śladu obecności mojego przyjaciela. Jednak im dłużej szłam, tym bardziej zaczynałam tracić ostatnie okruchy nadziei, które gościły na krańcach gwałtownie bijącego serca.
Nagle wpadłam na pomysł.
Zauważyłam na końcu korytarza żołnierza, który wydawał się być niewiele starszy ode mnie. Nie wyglądał na inteligenta, zatem postanowiłam spróbować wydobyć z niego jakieś informacje.
-Szukam żołnierza Gale'a Hawthorne'a. Kazano mi się z nim rozmówić, bo podobno może on wiedzieć, gdzie znajduje się poszukiwana Katniss Everdeen-powiedziałam dość niskim głosem.
Mężczyzna naprzeciwko spojrzał na mnie nieufnie, ale odpowiedział:
-W sali laboratoryjnej numer 14 w bloku C. Dwa korytarze prosto i jeden zakręt w prawo.
Skinęłam mu głową w formie podziękowania, po czym ruszyłam szybko przez siebie. Z drżącym sercem przyłożyłam identyfikator do ściany. Prawie krzyknęłam, gdy zobaczyłam, jak rozsuwają się.
Wbiegłam do środka i natychmiast zablokowałam drzwi. Wiedziałam, że jeśli przywódca zobaczy, iż tu jestem, to na nic zdadzą się zabezpieczenia, ale musiałam dać sobie tę namiastkę ochrony. Na kamery w rogach pokoju szybko narzuciłam odcięte uprzednio przeze mnie w łazience skrawki materiału. Dopiero wtedy odważyłam się rozejrzeć.
Ściany zostały pomalowane na najjaśniejszy odcień żółtego, delikatną wanilię. Podłogę pokrywały kremowe kafelki, ściany zajmowały półki i szafki pełne sprzętu medycznego, lekarstw i butelek pełnych jaskrawych płynów. Na środku tego wszystkiego dostrzegłam spore łóżko, w którym leżał mój blady jak śmierć na chorągwi przyjaciel.
Podeszłam do niego i dotknęłam jego dłoni, która okazała się lodowata jak powietrze w najmroźniejszą zimową noc. Od nadgarstków i wewnętrznych stron łokci biegły długie rurki. Niektóre wypełniał zielony płyn, inne czerwony. W tle rozbrzmiewał charakterystyczny, rytmiczny odgłos szpitalnej maszynerii, który brzmiał dla mnie jak muzyka rodem z horroru.
Gale nie powinien był tu trafić. To ja zawiniłam i dlatego on musiał w efekcie cierpieć. Gdybym nie zwracała tak na siebie uwagi podczas osaczania, nie wylądowałby w tej sali, w tym łóżku, gdzie miał zostać truty jadem os gończych, dopóki ten całkowicie nie zatrze ostatnich wspomnień przedstawiających nasze najpiękniejsze chwile. Gdybym nie dała mu się złapać, gdybym nie zawróciła podczas spaceru, to w ogóle nie trafiłabym do tego ośrodka. Gdybym nie pozwoliła mu niegdyś, tuż po skończonej rewolucji, odejść, to byłby bezpieczny.
Gdybym.
Gdybym.
Gdybym.
Prawda była bardzo prosta i bolesna, najzwyczajniej w świecie przeze mnie Gale utracił wszystko, wliczając w to jego osobowość. On nie był złym człowiekiem, choć popełnił wiele błędów i pragnął śmierci naszych krzywdzicieli. Nie zasłużył na taki wyrok losu. Musiałam mu pomóc. Nie mogłam postąpić inaczej.
Zaczęłam zastanawiać się nad możliwymi rozwiązaniami. Najlepszą i najszybszą opcją byłoby odcięcie przewodu z jadem gończych os. Problem w tym, że rurka znikała w ścianie, jakby zbiornik ukryty był w innym pomieszczeniu. Być może to zabezpieczenie wykorzystano, ponieważ Gale próbował przerwać bieg zielonego strumienia, ale nie miałam czasu się nad tym zastanawiać. Musiałam zadziałać tradycyjnie i ryzykować.
Na żadnej powierzchni nie leżały ani nożyczki ani skalpele, zatem wyciągnęłam szybko pilniczek, który wzięłam ze sobą do plecaka. Przyłożyłam kraniec metalowego narzędzia do rurki przewodzącej jad os gończych do żył mojego przyjaciela i zaczęłam piłować. Same okoliczności boleśnie przypominały mi chwilę, gdy próbowałam zrzucić gniazdo pełne brzęczących morderczyń wprost na głowy Zawodowców, którzy rozbili pod drzewem obozowisko.
Zastanawiałam się, dlaczego przebieg osaczenia u Gale'a wyglądał inaczej. Czy proces ten jest sprawą indywidualny i każdy, jak Peeta czy ja, przechodzi przez coś zupełnie innego? A może czynnikiem wpływającym był fakt, że Gale został niedawno osaczony i tym razem przywódcom ruchu oporu zależało nie na tym by zniewolić go wspomnieniami od podstaw, ale utrwalić raz stworzony obraz rzeczywistości wśród chorych urojeń i słodko-gorzkich kłamstw?
Z każdą sekundą szło mi coraz sprawniej. W rurce pojawił się niewielki otwór, przez który jad zaczął wysączać się na zewnątrz. Oblewał teraz moje niewielkie dłonie i zaczęłam zastanawiać się, czy jest on w stanie przeniknąć do krwiobiegu przez pory w skórze.
Oderwałam się od tych nieprzyjemnych myśli i jeszcze mocniej zabrałam się za niszczenie przewodu, który w końcu ustąpił. Sięgnęłam do nadgarstka Gale'a i sprawnie odpięłam kawałek rurki od wenflonu. Miałam trochę wprawy w tej czynności po tym, jak niegdyś w Trzynastce musiałam dzielić się z Johanną morfaliną.
Zabrałam się szybko za piłowanie drugiej rurki, z czerwoną cieczą. Prawdopodobnie była to krew, którą filtrowano lub przekształcano w jakiś inny sposób. Nie obchodziło mnie to w tamtej chwili. Chciałam jedynie pomóc uciec mojemu przyjacielowi i to była jedyna rzecz jaka się dla mnie liczyła. Dlatego przyspieszyłam szybkość cięcia rurki i już po chwili mogłam zamknąć wejście drugiego wenflonu.
Dłoń mi zadrżała, jednak nie z mojej winy.
Gale się poruszył. Jego dłoń przesunęła się po białym, naprawdę zimnym materacu w poszukiwaniu mojej dłoni, równie zimnej od długiego dotyku. Splotłam nasze palce ze sobą. Ulga rozlała się po moim sercu jak balsam na wszelkie bolesne rany. Uśmiechnęłam się delikatnie, chociaż do oczu cisnęły mi się łzy-owoce radości, ulgi i troski.
Wydałam z siebie cichy odgłos, ni to płacz ni to śmiech, który ostatecznie zabrzmiał podobnie do jęku, gdy Gale otworzył powoli oczy i zamrugał nimi kilkukrotnie. Przez chwilę, gdy wyostrzał pole widzenia, nie mógł mnie dostrzec, ale zaraz po tym, kiedy szare tęczówki ukazały mu mój obraz, uśmiechnął się. Ten gest był jednak niepokojący, bo Gale wcale nie wyglądał, jakby przebudził się ze snu. To był ten rodzaj uśmiechu, w którym człowiek próbuje rozróżnić sen od jawy.
-Katniss...nareszcie przyszłaś...-wyszeptał głosem ochrypłym z emocji a może i z pragnienia. Zdałam sobie sprawę, że nie miałam gwarancji, iż traktowano go należycie. Świadomość ta tylko przysporzyła mi trosk.
-Tak. Już cię nie opuszczę, obiecuję-odpowiedziałam równie cicho. Nachyliłam się, by złożyć pocałunek na jego czole.-Zabiorę cię stąd. Uciekniemy. Będziemy bezpieczni, zobaczysz-odpowiedziałam szybko i zaczęłam sprawnie odłączać kilka drobnych rurek, które miał przypięte do łokcia. Płyny w nich spoczywające miały inne kolory niż dotychczas, różnie odcienie błękitu i żółci.
Nie wiem czemu, ale wzbudziło to moją czujność.
Zapadła chwila niepokojącej cichy, którą przerwał cichy jęk. Zaprzestałam pracy przy aparaturze i zamarłam. Gale miał boleść wypisaną na twarzy, wszystkie jego mięśnie czuwały napięte jakby do walki z przeciwnikiem, którego przecież nie było.
-Co się dzieje?-zapytałam, gdy zobaczyłam, jak zacząć poruszać wysuszonymi ustami, nie mogąc wydusić ani słowa.
Nachyliłam się nad nim, fala zaskakująco ciepłego oddechu osunęła się wzdłuż mojego ucha.
-Uciekaj.
Podniosłam się gwałtownie, wystraszona tym jednym, jedynym słowem, które wzbudziło we mnie atak paniki. Wyobraziłam sobie zmiechy ze wszystkich Głodowych Igrzysk, każdego z moich dotychczasowych wrogów stojących za mną i dyszących mi w kark.
Potrząsnęłam głową.
-Żartujesz? Nie zostawię cię tutaj samego. Nie po to przebyłam cały szpital-wymamrotałam, czując, że sama także zaczynam się trząść. Wpatrywałam się w oczy Gale'a, te stalowoszare zwierciadła bez dna, pragnąc, żeby zaprzeczył poprzednio wypowiedzianym słowom. Czekałam, a kątem oka dostrzegłam, jak źrenice jego oczu zaczęły się kurczyć.
-Musisz...uciekać-jego głos zaczął stawać się coraz głośniejszy, ale też wyższy i bardziej zachrypnięty, jakby coś uniemożliwiało mu dalsze mówienie.
Wpatrywałam się w niego jak zahipnotyzowana. Coś podpowiadało mi, że powinnam się jak najszybciej stamtąd wynosić, ale z drugiej strony pragnęłam znać powód. Dezorientacja pożerała mnie od środka.
-Przed czym...przed kim mam uciekać?-wyszeptałam i przeklęłam się za to, że mój głos tak bardzo drży, jak liść wystawiony na silny podmuch wiatru. Zamrugałam oczami by przegonić zbierającą się w nich wilgoć.
-Prze...przede mną-wymamrotał Gale, a wtedy jego ciało przekroczyło granice wytrzymałości. Zgiął się wpół, po czym wygiął się w łuk, a ja mogłam tyko wpatrywać się w jego szalejące pod wpływem bólu mięśnie, wychodzące na wierzch żyły, zmieniający się kształt źrenic...
-Gale. Gale! O mój Boże-zakryłam dłonią usta, by nie wykonały żadnej z tych rzeczy, które wtedy pragnęłam zrobić. Chciałam krzyczeć, płakać i przeklinać własną bezsilność, bo nie umiałam nic zrobić, podczas gdy Gale cierpiał i być może miał umrzeć, a ja miałam już zawsze żyć ze świadomością, że nie byłam w stanie mu pomóc.
Gale przesunął głowę w lewo, nie widziałam jego twarzy. Poczułam ostry, duszący zapach, od którego mój żołądek zrobił salto wśród trzewi.
A potem nastała cisza.
-Gale?-zapytałam nieśmiało i wyprostowałam się, stanęłam na palcach by móc dostrzec, co się z nim dzieje.
Nagle rozległo się gwałtowne skrzypnięcie sprężyn w materacu i zobaczyłam tylko cień Gale'a, który rzucił się w moją stronę. Zacisnął dłoń na moim gardle i przycisnął mnie do ściany, na której wisiały szafki. Poczułam gwałtowny ból w plecach, gdy drewno eksplodowało, obróciwszy się w drzazgi pod wpływem siły nacisku mojego ciała.
-Myślałaś, że tak łatwo uciekniesz?-zapytał Gale i uśmiechnął się lekko, a ja nie mogłam niczym mu odpowiedzieć, bo nie byłam w stanie wydusić z siebie ani słowa przez brak tlenu i przerażenie, które wycisnęło mi dech z kompletnie bezużytecznych wówczas płuc.
Odruchowo zaczęłam wierzgać nogami i poniekąd przypadkowo udało mi się trafić Gale'a w najczulsze miejsce. Zachłysnął się powietrzem i natychmiast mnie wypuścił.
Podniosłam się gwałtownie i złapałam instynktownie pierwszą rzecz, która wpadła mi w ręce. Kiedy Gale znów wyciągnął rękę w moją stronę, wbiłam igłę od strzykawki w jego dłoń. Krzyknął z bólu, a ja spróbowałam odbiec w stronę drzwi. Potknęłam się jednak o bliżej nieznany mi przedmiot, a mój przyjaciel wykorzystał tę okazję doskonale. Przewrócił mnie na łóżko. Siła uderzenia pozbawiła mnie tchu.
Dłoń Gale'a ponownie ścisnęła moje gardło, a powietrze wokół przesyciło się mroczkami. Ostatnią rzeczą, jaką odnotowałam, byli żołnierze wbiegający przez otwarte drzwi.

Spodziewaliście się takiego zakończenia? :-) Koniecznie napiszcie mi o tym w komentarzach. ;-)
P.S Myśleliście, że tak łatwo pozwolę Katniss uciec :D ? Jestem na to zbyt chamska xD Jej przygoda w Siedzibie Ruchu Oporu dopiero się zaczyna...

7 komentarzy:

  1. No bez jaj... ona w takim tempie nigdy nie ucieknie :O Proszę o kolejną koniecznie!!!

    OdpowiedzUsuń
  2. Oj Katniss, było trzeba wyjść, jeśli widziałaś co dzieje się z Gale'em:)

    OdpowiedzUsuń
  3. Szczerze, myślałam, że to właśnie ten rozdział, w którym Katniss uda się uciec, ale z drugiej strony tytuł nieco zbił mnie z tropu. Twoja twórczość dostarcza mi tyle emocji... Wspaniale budujesz napięcie. Uwielbiam tego typu rozdziały, chociaż z drugiej strony tęsknię za Peetnis D: Ale obiecałaś, że będzie, więc jestem cierpliwa xd Weny życzę! :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Genialnie! Ale... nie no nie ma żdanego ale xD Po pierwsze masz ją uwolnić, po drugie już się szykuję z moim czołgiem na Ciebie i po trzeciez lepiej się bój, bo jak jej nie uwolnisz, to masz przerąbane xD <3

    OdpowiedzUsuń
  5. Tak... To było jasne, że przy pierwszej lepszej okazji nie da jej się uciec :D Może w końcu się jej uda XD A trzeba była uciekać jak Gale mówił żeby się z tamtąd zabierała ;) Oj, dobra z niecierpliwością czekam na kolejny

    OdpowiedzUsuń
  6. Wiedziałam, że tak łatwo jej nie wypuścisz. To byłoby do Ciebie niepodobne :) Oj biedna Katniss stoi teraz między młotem, a kowadłem. Pewnie ją jeszcze troszkę pomęczysz ;) Rozdziału coraz dłuższe, podoba mi się :)

    Kiedy mogę się spodziewać kolejnej notki?

    Pozdrawiam cieplutko
    LadyinBlacj

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cóż, coraz lepiej zaczynać mnie znać :D
      Pomęczę, pomęczę. Aż dziw, że ona przeżyje...
      Kolejny rozdział powinien pojawić się albo w czwartek, albo w piątek. ;) Testy gimnazjalne ;_;
      Pozdrawiam Cię serdecznie
      Twoja Autorka!

      Usuń