środa, 3 czerwca 2015

Rozdział 57 Zniszczona

Rozdział z dedykacją dla Alicji Malfoy! Dziękuję Ci za to, że tak we mnie wierzysz :) To naprawdę bardzo miłe.
Ten rozdział jest poniekąd wyjątkowy. Chyba jeszcze nigdy nie zdarzyło mi się pisać tak okrutnych, tak niemiłych rzeczy. Mam nadzieję,że spodoba Wam się to, co napisałam. I że mnie nie znienawidzicie. I nie zaczniecie życzyć mi babeczek z jagodami...
Życzę miłego czytania!

To wydawało się takie nierealne. W jednej chwili znajdowałam się w celi sama, z pustym brzuchem i marząc wyłącznie o wolności lub choćby krzcie szacunku od tego przemądrzałego, aroganckiego Grolesa, a w drugiej chwili okazało się, że mam sąsiada, przyjaciela w niedoli, który obserwował mnie i tylko czekał na dobry moment, by nawiązać kontakt.
Przez kilka dni czas płynął swoim dawnym rytmem. Nie miałam okazji, by porozmawiać z Charlesem od chwili naszej ostatniej rozmowy. Poddano mnie kolejnej próbie osaczenia, tym razem na tapet wzięto prawdopodobnie niezbyt ważne wspomnienie, bo nie poczułam żadnej różnicy, gdy w końcu zaprowadzono mnie z powrotem do celi. Potem upadłam na posłanie i chyba przespałam więcej niż jeden dzień. Gdy w końcu uniosłam sklejone powieki, byłam kompletnie zdezorientowana.
Zobaczyłam brązową tęczówkę w ścianie i od razu zbliżyłam się do niej.
-Jak się czujesz?-usłyszałam pytanie z drugiej strony.
-Bywało lepiej, ale nie narzekam-odpowiedziałam zgodnie z prawdą i uśmiechnęłam się blado.-A co u ciebie? Torturowali cię ostatnio?
Może nie rozmawialiśmy, ale wymieniliśmy parokrotnie krótkie uwagi, z których wywnioskowałam, że mój towarzysz niejednokrotnie otrzymywał srogie kary za swój cięty język i wszystkie czyny, jakich dokonał dla dobra rewolucji. Zastanawiałam się mimowolnie, czy ma to jakiś związek z domniemanym urazem jego nóg.
-Parę razy. Tym razem wyprowadzili mnie na dziedziniec, zakopali moje nogi w specjalnie przygotowanym mrowisku i pozwolili żarłocznym mrówkom na żer-nie widziałam jego twarzy, ale wyczuwałam, że skrzywił się. Sama zaś rozdziawiłam buzię. Poczułam, wszechogarniającą mnie złość.
-To jest bestialskie. Nikt nie zasługuje na taką karę.
Prawie nikt, dodałam w myślach. Akurat znałam jedną, może nawet dwie osoby-obie o jasnych włosach, podejrzanej wręcz pewności siebie i skłonnościach do ludobójstwa. Co do nich mogłabym mieć jednak pewne wątpliwości, czy aby zakopanie nóg w mrowisku pełnym żarłocznych mrówek-zmiechów nie jest zbyt łagodną karą...
-Najwidoczniej ich to niewiele obchodzi. Zresztą nic nowego-dodał, po czym syknął cicho i na chwilę odsunął głowę od otworu, przez co jego oczy zniknęły w mroku.
-Coś się stało?-zapytałam szybko, próbując dostrzec coś z tego, co działo się po drugiej stronie ściany. Bezskutecznie.
-Ech, nic. Po prostu ciągle trochę mnie boli, te mrówki naprawdę były głodne. Idę o zakład, że z tydzień ich nie karmili. Ale nie ma tego złego, do wesela się zagoi, jak to powiadają-chyba usłyszałam cień uśmiechu w jego głosie.
-Jak to możliwe, że ciągle umiesz się śmiać, nawet po takiej torturze?-zapytałam zdziwiona, bo wciąż nie mogłam tego zrozumieć.
-Śmiech to ostatnie co mi pozostało. Na pewno nie pozwolę tej bandzie mi go odebrać-odpowiedział stanowczo, z siłą i pewnością siebie w głosie.
-Dlaczego tu jesteś?-spytałam cicho. Miałam nadzieję, że pozwoli mi poznać swoją historię.
Przez chwilę nie docierało do moich uszu nic poza własnym biciem serca. Zaczynałam tracić nadzieję, czy usłyszę odpowiedź. Jedna Charles przemówił.
-Urodziłem się ponad trzydzieści pięć lat temu w Dwójce. Moja matka była kiedyś osobistą asystentką Snowa, a mój ojciec-szefem jednego z większych oddziałów Strażników Pokoju. Mieliśmy mnóstwo pieniędzy, duży dom i naprawdę niezłe życie-na chwilę umilkł, jakby zastanawiał się, które zdanie wypowiedzieć jako następne. Kiedy znów się odezwał, usłyszałam niemalże rozczulenie w jego głosie.-Mieszkaliśmy niedaleko jednego z jezior. Nasz dom otaczały świerki, sosny, mnóstwo innych drzew, których nazwy nie znałem. Zimą potrafiłem spędzić cały dzień wpatrując się w nie przez okno. Jestem pewien, że nie istnieje nic piękniejszego niż błyszczący śnieg w zimowy poranek. A ten zapach...zapach sosnowych igieł do dziś przypomina mi o domu...-ostatnie słowa wymówił niemalże szeptem. Kierowana impulsem przymknęłam powieki i spróbowałam wyobrazić sobie ten obraz. Wielki, piękny dom na tle ośnieżonych drzew i jezioro błyszczące w promieniach zachodzącego słońca. Biały puch mieniący się, jak gdyby pokryty diamentowym pyłem. Unoszący się w powietrzu zapach lasu, który wielokrotnie zachwycał mnie podczas polowań.
-Latem, gdy stopniał śnieg, można było wspinać się po górach  i drzewach albo kąpać się w jeziorze. Razem z bratem całe dnie przesiadywaliśmy nad jeziorem.
-Miałeś brata?
Skinął głową.
-Starszego. I młodszą siostrę. Brat miał na imię Steven, a siostra-Dells.
Skinęłam do siebie głową i nagle zdałam sobie sprawę, że mówiąc o rodzeństwie, Charles używał czasu przeszłego.
-Co się z nimi stało?-zapytałam i usiadłam wygodniej na wilgotnej podłodze, aby jeszcze bardziej móc skupić się na opowiadanej mi historii.
-Obydwoje nie żyją. Steven został zabity przez rebeliantów, a Dells...to chyba naprawdę długa i nieciekawa historia...-odparł zakłopotany.
-Mamy czas-szepnęłam w jego stronę i posłałam uśmiech w tę stronę dziury w ścianie, w której widywałam jego spojrzenie.
Charles westchnął teatralnie.
-Pochodzę z jednego z tych dystryktów, które zajmują się masową produkcją Zawodowców. Funkcjonują u nas prywatne, elitarne szkoły, gdzie odbywają się zajęcia z przetrwania i posługiwania się bronią. Rano idziesz na matematykę i historię, a zamiast wychowania fizycznego biegasz pod specjalnym torze przeszkód albo wbijasz nóż prosto w serce manekina. Potem masz posiłek i popołudniami-intensywny kurs szermierki. To tylko przykład. Każdy rodzic, który ma dość pieniędzy na takie zajęcia dla swojego dziecka, wybiera lekcje i kursy. A można przebierać w ofertach-łuk, nóż, maczuga, trójząb, topór, miecz...
Rodzice zapisali mnie tam, gdy miałem pięć lat. Nim nauczyłem się czytać i pisać, wiedziałem, gdzie uderzyć przeciwnika nożem, aby wyzionął ducha na miejscu. W wieku dziesięciu lat umiałem potrafiłem rozpruć komuś brzuch. Mój brat poszedł na szkolenie nieco później, bo dopiero wtedy, gdy skończył osiem lat. Chodziliśmy jednak na równoległe zajęcia, bo przecież był ode mnie te trzy lata starszy. Jego szkolenie przebiegało wolno. Długo nie umiał znaleźć broni dla siebie i dopiero gdy skończył dwanaście lat przekonał się, że powinien używać kuszy. Miał celne oko i  dużo siły, więc łatwo mu szło jej używanie.
Nasza siostra w ogóle nie garnęła się do walki. W końcu, po długich namowach rodziców, wybrała zajęcia survivalowe. Ćwiczyła używanie procy i trujących strzałek, a także uczyła się rozpoznawać jadalne rośliny.
Kiedy skończyłem dwanaście lat, a Steven piętnaście, zgłosiliśmy swoją kandydaturę do Igrzysk. Mieliśmy nadzieję, że zostaniemy wybrani, ale na próżno. Byliśmy sfrustrowani, jednak wykorzystaliśmy kolejny rok na jeszcze cięższe, jeszcze trudniejsze ćwiczenia. Kolejne lata także kończyły się fiaskiem.
Charles przerwał na chwilę opowieść, a ja wykorzystałam te sekundy na wyobrażenie sobie dwóch młodych chłopców, którzy pragną wziąć udział w Igrzyskach i nie widzą w nich zbiorowej rzezi niewinnych ludzi.
-W końcu udało się. Przynajmniej mi. Steven dotrwał lat osiemnastu i nie został wybrany, więc od razu zgłosił się na służbę do Strażników Pokoju. Kiedy on wyruszył na szkolenie, ja znajdowałem się w pociągu, który kierował mnie do Kapitolu.
Moje usta ułożyły się w idealny okrąg.
-Brałeś udział w Igrzyskach?
-Tak-odpowiedział gorzko.-Ale nie oczekuj, że opowiem ci o tym, jak wygrałem. Do dziś nie mogę uwierzyć, jaką byłem gnidą.
Skinęłam powoli głową, mając nadzieję, że to dostrzeże, bo pod wpływem tego wyznania nie potrafiłam wypowiedzieć żadnego słowa poza jednym.
-Kontynuuj-poprosiłam.
-Rodzice byli dumni jak diabli, ale do dziś nie mogę zapomnieć reakcji rodzeństwa. Zazdrosnego spojrzenia brata i wzroku siostry, po którym już wiedziałem, że mnie nie poznaje, że boi się mnie. Żałowałem wtedy swojej wygranej. Żałowałem swojego życia.
Rozpoczęło się moje Tournee i odwiedziłem po kolei wszystkie dystrykty, ale im dłużej ono trwało, tym lepiej widziałem, jak bardzo ludzie mnie znienawidzili. Zrozumiałem, jakim potworem się stałem, co zrobił ze mną Snow i Kapitol. Postanowiłem, że kiedy tylko to wszystko się skończy, ucieknę. Zaszyję się gdzieś w lesie i nigdy nie wrócę.
Wszystko jednak się zmieniło, gdy dotarłem na końcową imprezę w Kapitolu. Zostałem wezwany na rozmowę z prezydentem, który pogratulował mi wygranej. Oczywiście wiedziałem, że tak naprawdę zależało mu na wybadaniu mojego charakteru. Chciał wiedzieć, czy będę sprawiał problemy, a ja pokazałem mu się z jak najlepszej strony. Nie mogłem pozwolić, by coś złego spotkało moją rodzinę.
I wtedy ją poznałem.
Ostatnie zdanie wymówił tak cicho, że przez chwilę wydawało mi się, że zaistniało ono tylko w mojej wyobraźni.
-Nazywała się Virleen. Virleen Snow. Była córką największego tyrana w historii całego Panem i przy tym najmilszą, najbardziej wrażliwą kobietą, jaką w życiu poznałem. Wyglądała tak pięknie...Nie mogłem się powstrzymać i od razu do niej podszedłem. Zaczęliśmy ze sobą rozmawiać i nim zauważyliśmy, minął cały wieczór. Musiała wracać do swojego domu, a ja-do Dwójki. Nie widziałem jej przez kilka lat, ale ten jeden wieczór sprawił, że nie mogłem o niej zapomnieć. Nie chciałem umawiać się z żadną inną dziewczyną, chociaż często otrzymywałem takie propozycje. W głowie wciąż miałam obraz Virleen, pięknej i uśmiechniętej.
Tymczasem mój brat zakończył już szkolenie i rozpoczął pracę w Kapitolu, gdzie zajmował się ochroną samego prezydenta. Ojciec był dumny jak paw i wkrótce cały dystrykt miał dość jego opowieści o Stevenie.
Wkrótce po tym otrzymaliśmy zaproszenie na wesele. Steven miał wziąć ślub z poznaną w Kapitolu dziewczyną. Zaszedł wysoko w hierarchii Strażników, więc cała nasza rodzina otrzymała zaproszenie i przepustki zezwalające na opuszczenie Dystryktów.
Kiedy dotarliśmy na miejsce miałem ochotę udusić go ze złości, bo jego żoną miała zostać Virleen.
Charles przerwał na chwilę opowieść, a ja zadrżałam, bo zdałam sobie sprawę, jak bardzo wściekłym mówił teraz głosem. Nietrudno było mi wyobrazić sobie jego złość. Wystarczyło, że wyobraziłam sobie Peetę na ślubnym kobiercu z inną kobietą.
-I co było dalej?-zapytałam.
-Jak to co? Hajtnęli się i tyle. Dopiero później dowiedziałem się, że to było zaaranżowane małżeństwo. Steven dostał u Strażników porządne pranie mózgu i popierał wszystkie pomysły Snowa. Był idealną partią dla Virleen.
Niedługo potem urodziło im się pierwsze i jedyne dziecko, dziewczynka. Nazwali ją Victorią, co miało odnosić się do tego całego ładu w Panem i osiągniętego przez Snowa politycznego zwycięstwa. Virleen zmarła kilka dni po porodzie. Już wcześniej była ciężko chora, jej organizm po prostu nie był w stanie tego wytrzymać.
Długo nie mogłem się po tym otrząsnąć. Zdałem sobie sprawę, że mogłem być jej mężem, że nasze losy mogły potoczyć się zupełnie inaczej. Zabrakło mi odwagi by poprosić Snowa o jej rękę, miałem zbyt dużo honoru by prosić tego turana o cokolwiek. Przez mój upór Virleen umarła nieszczęśliwa. Do dziś nie potrafię sobie tego wybaczyć.
Jego głos był przepełniony łzami, które nie znalazły ujścia w oczach. Cedził teraz każde słowo, jak gdyby mówienie o historii swojej jedynej miłości sprawiało mu namacalny, fizyczny ból.
-Victoria odziedziczyła urodę i dobroć po matce. Nie potrafiła patrzeć obojętnie na Igrzyska, ale milczała, bo wiedziała, że sama nic nie zdoła zdziałać. Każdego dnia zmuszano ją do obserwowania panującego porządku i wpajano jej, że musi go zaakceptować. Na próżno. Victoria nigdy nie stała się tak wyrachowana jak ojciec i dziadek. Jestem dumny z tego, że jestem jej wujkiem.
-A co się stało z twoją siostrą?-spytałam. Zdałam sobie sprawę, jak blisko ściany się przesunęłam, jak przylgnęłam ramieniem do wilgotnej powierzchni i zachłannie mu się przysłuchiwałam-oczarowana tą bolesną historią.
Usłyszałam tylko świst wciąganego do płuc powietrza, gdy ciszę panującą dotychczas na korytarzu przerwało gwałtowny jęk zawiasów. Rzuciłam się w stronę krat, gdy tylko zrozumiałam, że tym razem strażnicy nie przyszli po mnie.
Charles krzyknął z bólu, a dźwięk ten niepokojąco przypominał ryk zranionego zwierzęcia, gdy siłą wywleczono go z celi. Nagle zdałam sobie sprawę z tego, że dotąd nie wiedziałam, jak on wygląda. Być może czekała mnie pierwsza i ostatnia okazja by go zobaczyć.
Upadł na podłogę, tuż obok moich krat i nasze twarze dzieliły teraz tylko centymetry. Widziałam wyraźnie kwadratową linię szczęki, gęstą brodę okalającą policzki i długie, splątane włosy. Jego oczy, takie same jak oczy Victorii, wpatrywały się we mnie we współczuciem, jak gdybym to ja, a nie on, była w śmiertelnym niebezpieczeństwie.
Kiedy patrzyliśmy sobie w oczy, zrozumiałam, że wloką go na śmierć i już nigdy go nie zobaczę. Odnalazłam jego dłoń i pokrzepiająco splotłam nasze palce.
-Tak bardzo mi przykro-szepnęłam.
-Nic mi nie będzie.
Starałam się zapamiętać jego twarz, aby móc opowiedzieć o nim Victorii, Peecie, aby jego historia nie umarła razem z nim. Zastanawiałam się, czy jego brat wyglądał podobnie do niego i czy też miał brązowe oczy, które mogłaby po nim odziedziczyć jego córka. Nagle zaciekawiło mnie, jakie oczy miała Virleen. Charles chyba w jakiś irracjonalny sposób zdołał wyczytać to niezadane pytanie z mojej twarzy.
-Miała zielone oczy-szepnął. Nagle usłyszałam, jak strażnik zaczął się do nas zbliżać. Wiedziałam, że to koniec, ale uparcie wmawiałam sobie, że to wszystko nie może być prawdą, choć oczy miałam przepełnione łzami, których nie potrafiłam okłamać.
Ktoś podniósł Charlesa z podłogi i zobaczyłam, że płakał z bólu. Zrozumiałam czemu. Jego nogi, a właściwie to, co z nich zostało, były oparzone, podrapane, poszarpane, jak gdyby zwierzęta urządzały sobie na nich ucztę i nie dokończyły posiłku. Fragmenty skóry zwisały smętnie znad krwawych ran, a gdzieniegdzie bieliły się kości. Poczułam odór zgnilizny tak silny, że musiałam przełknąć zbliżające się wymioty.
-Powiedz Victorii, że jestem z niej dumny-usłyszałam, gdy Charles znikał za zakrętem.
Chciałam płakać, krzyczeć i kląć na Kapitol, na Igrzyska, na Stevena, na Snowa, na Coin i na wszystko to, co zniszczyło mu życie. Na niesprawiedliwość, na rozlew niewinnej krwi, na każdą żywą istotę. Ponownie Snow uczynił mnie świadkiem i winowajcą czyjejś śmierci. Ponownie Kapitol wygrał.
Łzy popłynęły strumieniem z wodospadów w moich oczach. Nie mogłam zdusić w sobie gwałtownego szlochu. Poczułam fetor róż i zwróciłam cały swój poprzedni posiłek-grudowaty budyń i suche bułki. Jakimś cudem doczołgałam się do posłania, ale nie miałam siły wdrapać się na nie, więc po prostu zasnęłam na podłodze obok. Kiedy obudziłam się, w ustach miałam nieprzyjemny posmak kwasu.
Wpatrywałam się tępo w ścianę naprzeciw mnie i starałam się liczyć spowolnione sekundy. Zdałam sobie sprawę z tego, że nie potrafię już krzyczeć, więc zaczęłam śpiewać aby dać upust swojemu żalu. To była zwykła melodia, bez słów, oparta na prostych nutach i lekkiej, przepełnionej bólem kompozycji. Potem mój głos przeszedł w crescendo i zaczęłam sięgać po coraz wyższe dźwięki, łapczywie zagarniałam je zbolałym gardłem. Pieśń zakończyła się, gdy zabrakło mi tchu.
Być może była to kwestia wyzbycia się emocji, być może musiałam po prostu jasno pomyśleć nad swoją sytuacją, ale w końcu wszystko zrozumiałam.
Spędziłam w mojej celi kilkanaście dni, więziona byłam od dwóch, może trzech tygodni. Każdego dnia, o ile byłam w stanie podnieść się z łóżka, poddawano mnie kolejnej serii tortur polegających na zniszczenie podstaw mojej osobowości. Męczono mnie także tradycyjnymi sposobami-musiałam zadowalać się myślą, że skóra na plecach nie będzie mi potrzebna. Czasem nie otrzymywałam posiłków tak często, jak ich potrzebowałam, a Groles regularnie starał się zadbać o pogorszenie mojego samopoczucia i pewności siebie, co, niestety, w większości przypadków mu się udawało.
Nie tak traktuje się osobę, która powinna zostać zaprezentowana później w telewizji w celu manipulacji i ukazania nowej ideologii w lepszym świetle.
Gdyby naprawdę o to chodziło, zapewne znoszono by moje zachowanie, wciąż mieszkałabym w miłym pokoju i otrzymywałabym posiłki trzy razy dziennie lub częściej. Na pewno nie pozwolono by, aby moje żebra wystawały spod skóry.
Szlag mnie trafia, gdy myślę o tym, że mogłam się tego dawno domyśleć. Powinnam wiedzieć, że cała ta sytuacja jest absurdalna. Powinnam to zrozumieć już wtedy, gdy przedstawiono mi ten dziwny, nierealny plan. Powinnam połączyć wszystkie wątki, dodać dwa do dwóch i wyciągnąć wniosek-jeśli ci żołnierze rzeczywiście mieli tyle broni, i planowali szturm na osłabiony Kapitol, to nowa, buntownicza wersja Kosogłosa była im niepotrzebna.
Nie chcieli, żebym im pomogła, chociaż trafniejsze byłoby stwierdzenie, iż moja pomoc jest im nie potrzebna. Trzymali mnie tylko dla zemsty. Być może też po to, by pokazać Kapitolowi, że są od nich mocniejsi. Patrzcie, zdawali się mówić, mamy wasz symbol rebelii, przejęliśmy go bez najmniejszych trudności. Nasz plan był, jest doskonały i taki będzie, gdy w końcu was pokonamy. Możecie się nas bać.
To wszystko brzmiało koszmarnie.
Przypomniałam sobie widok zakrwawionego ciała Charlesa i jego niezdolnych do poruszania się nóg. Pytanie nasuwało się samo. Skoro nie byłam im potrzebna i trzymali mnie tylko dla kaprysu...
Co oni ze mną zrobią?
Godziny mijały nieubłaganie. Wniosek, do którego doszłam, sprawił, że zaczęłam czegoś oczekiwać. Wydarzenia, które mnie złamie i przepełni czarę goryczy, jednak nic takiego nie nadchodziło. Zaczęłam obawiać się, że być może to nowy rodzaj tortury. Teraz, gdy domyśliłam się prawdy, zostawią mnie na pastwę losu, abym umarła przerażona.
Zastanawiałam się, czy żołnierze rozpoczęli już szturm na Kapitol. Bałam się o moich najbliższych, których w końcu dosięgłaby kolejna rewolucja. O mamę, która w Czwórce uparcie wmawiała sobie, że przeszłość nie istnieje. O Haymitcha, który pewnie leżał spity na kanapie i nawet nie zdawał sobie sprawy z nadciągającej apokalipsy. O Annie, która opiekowała się swym niedawno urodzonym synem. O Peetę, którego pomimo okoliczności wciąż bezwarunkowo kochałam.
Nagle usłyszałam cichy śmiech.
-Hej, Kotna.
Użycie mojego starego przezwiska w obecnej sytuacji było niemalże barbarzyństwem. Powoli podniosłam się z podłogi i usiadłam na kanapie.
-Czego chcesz?-warknęłam do niego i zaczęłam uparcie wpatrywać się w swoje paznokcie, które pil nie potrzebowały interwencji nożyczek.
-Porozmawiać.
Nie czekając na zaproszenie, wszedł do środka mojej celi i niedbale oparł się o ścianę. Stanął w plamie światła, więc widziałam każdy szczegół jego aparycji-od kpiących, szarych oczu, przez szerokie ramiona, po idealnie wypastowane buty.
-Co oni ci zrobili?-zapytałam, chociaż nie oczekiwałam odpowiedzi. Znałam już całą historię, wszystkie strzępy układające się w całość. Fragmenty dopasowałam, gdy przysłuchiwałam się żołnierzom, strażnikom. Znałam każdy szczegół.
Gale miał nakręcić materiał dokumentalny o zniszczeniach w Drugim Dystrykcie, ale odłączył się od grupy przez sobie tylko znane powody. Nieopatrznie zajął miejsce tuż obok gniazda gończych os, które pokąsały go bezlitośnie, gdy tylko naruszył ich spokój. Chociaż uciekał i ukrył się pod taflą wody w jeziorze, na jego skórze zagościło aż pięć bolesnych bąbli.
Nie usunął żądeł ani nie zrobił nic, czym mógłby sobie pomóc. Ledwie żywy błąkał się po lesie, majaczył i robił najgorsze, co mógł.
Wspominał.
Dwunasty Dystrykt i nasze polowanie. Igrzyska Śmierci i rewolucję. Tracił kontakt z rzeczywistością, coraz częściej wpadał na kolejne gniazda i nim był w stanie to zauważyć, wpadł  w śmiertelną pułapkę, pętlę bez ucieczki, która zaciskała się coraz mocniej. Gdy podczas rutynowych patroli znaleźli go żołnierze nowych rewolucjonistów, stracił zmysły i mamrotał nieskładne zdania o mnie i nienawiści.
Przyjęto go z otwartymi ramionami. Zabawne, jak niewiele było potrzeba, raptem kilka sesji z jadem os gończych, by móc odpowiednie ukierunkować jego żale. Wpojono mu nienawiść do mnie, która przetykała się jednak z niewyraźnymi wspomnieniami krótkich pocałunków i pięknych chwil. Wmówiono mu, że ma być po ich stronie, a on zrobił to, bo nie znał żadnej alternatywy i nie potrafił uwolnić się z paszczy osaczenia.
Teraz zaś bezczelnie się do mnie uśmiechał.
-Można powiedzieć, że ulepszyli mnie. Nareszcie wiem, co powinienem robić.
Prychnęłam pod nosem.
-Nie poznaję cię. Dawny Gale brzydziłby się tego, czym się stałeś.
Mój były przyjaciel skrzywił się.
-Dawny Gale był słaby.
-Mylisz się. To ty jesteś słaby. Pozwoliłeś, żeby zrobiono ci pranie mózgu. Jesteś nic nie wartym sługusem armii Snowa, ich chłopcem na posyłki. Jaki prawem zabiliście Charlesa? On nic nie zrobił!-krzyknęłam, podsycana wściekłością. Gale tymczasem wrogo wpatrywał się we mnie.
-Uważaj na słowa.
-Bo co? Zrobisz mi coś? Nienawidzę cię. Jesteś potworem, jesteś zmiechem. Powinieneś był umrzeć w tym lesie, wszystko jest lepsze, niż życie jak twoje!-warknęłam do niego.
Gale zacisnął pięści i ruszył w moją stronę. Odruchowo próbowałam złapać za cokolwiek, ale nie miałam nic przydatnego. Żadnego noża czy chociażby pilniczka. Cofnęłam się więc pod ścianę, przy której stało moje łóżko.
-Nie zbliżaj się-szepnęłam złowrogo, ale on w ogóle się tym nie przejął. Przeciwnie, przyspieszył kroki i stał wtedy tak blisko, że odbierałam bijące od niego gorąco całą powierzchnią ciała.
Odsuń się, odsuń się, odsuń się...
-Nie masz prawa tak o mnie mówić. Pamiętaj, że mogę załatwić ci o wiele gorszy los, niż to, co masz teraz-powiedział głosem pełnym jadu, a ja chwyciłam się ostatniej deski ratunku.
-Strasznie mi przykro-wymówiłam szeptem te same słowa, które wymówiłam, gdy byliśmy sami w kuchni mojego domu po tym, jak Thread zakatował go niemalże na śmierć. Użyłam nawet odpowiedniego tonu i wysokości głosu, upozorowałam dawne spojrzenie. Miałam nadzieję,że odblokuję jedno z jego wspomnień i choć na chwilę uda mi się go odzyskać.
Udało mi się coś osiągnąć. Źrenice Gale'a skurczyły się do rozmiarów łepka szpilki, po czym znów zrobiły się ogromne. Nie odzyskały jednak swojego normalnego rozmiaru. Kiedy spojrzałam na nie, dostrzegłam w nich obłęd i coś na granicy pożądania i desperacji. Ze zgrozą stwierdziłam, że coś, może to, że staliśmy tak blisko siebie, uwolniło w Gale'u nową falę wspomnień, które, połączywszy się w koszmarami przesyconymi jadem, spowodowały katastrofę.
-Kotna...-szepnął, a  jego tonie wyczułam dziwny, niemalże uwodzicielski ton, którego za nic nie chciałabym usłyszeć. Ze zgrozą zdałam sobie sprawę z tego, że czułam jego dłonie na biodrach.
Och, nie.
Jego twarz przesunęła się w stronę mojej szyi, gorący, wilgotny oddech omiótł ucho. Musiałam działać szybko, nie miałam czasu na zastanowienie. Przerażenie prowadziło moje serce w nowym, agresywnym rytmie.
Zamachnęłam się kolanem i z całej siły wbiłam je Gale'owi w krocze. Odskoczył ode mnie natychmiast, a ja wykorzystałam tę chwilę i wskoczyłam za łóżko. Odsunęłam je szybko od ściany i pchnęłam prosto na mojego napastnika. Konstrukcja łóżka była wykonana jednak z bardzo słabych materiałów, które nie wyrządziły mu krzywdy. Mało tego. Tylko go to zezłościło.
Rzuciłam się desperacko w stronę krat.
-Pomocy! POMOCY!!!-wrzasnęłam, chociaż doskonale wiedziałam, że nikt mi nie pomoże. Gale szarpnął mnie za bark i po chwili boleśnie uderzyłam plecami o podłogę. Próbowałam się wyszarpać z jego uścisku, ale nic nie wskórałam. Mogłam tylko patrzeć, jak mój napastnik siada na mnie okrakiem i sięga dłońmi do paska.
-Tak długo na to czekałem...-szepnął z lubieżnym tonem, a ja zrozumiałam, że takie samo spojrzenie miał stary Cray, gdy wpatrywał się w tłum dziewczyn gotowych oddać mu się za pieniądze.
Poczułam dłonie Gale'a wciskające się pod moją koszulkę i szukające nagich połaci skóry. Jego dotyk sprawiał mi ból, paznokcie boleśnie drapały wszelkie wrażliwe miejsca.
W ostatnim akcie desperacji zaczęłam się miotać, ale jedyne, co udało mi się zrobić, to uderzyć głową o podłogę, co tylko trochę otępiło moje zmysły.
Chciałam zemdleć. Nie mogłam patrzeć na to, jak Gale ściąga ze mnie ubranie, element po elemencie, jak jego ogarnięte szaleństwem oczy wpatrują się w moje nagie ciało. Nie chciałam widzieć, jak lubieżnie odbiera to, czego tak bardzo pragnął. Tak bardzo chciałam uciec, gdy czułam, jak wieńczy swoje dzieło i odbiera mi wszystko.
Płakałam z bólu i bezradności. Krzyczałam, błagam, żeby przestał, ale nie zrobił tego. Czułam się jak ktoś nic nie warty, zostałam ograniczona rangą do przedmiotu, który można wykorzystać do zaspokojenia własnych potrzeb. Moje życie, moja walka straciła na znaczeniu, gdy zrozumiałam, że nie mam już nic-nawet godności.
W końcu zostawił mnie samą. Nagą. Splamioną. Zbrukaną. Zwijającą się z bólu na wilgotnej podłodze. Pokrytą siniakami o kształcie jego długich palców. Przerażoną. Pamiętającą jego mokre pocałunki, bolesny dotyk.
Nie próbowałam nawet się ubrać. Po prostu leżałam i marzyłam o śmierci, która mogłaby wyrwać mnie z tego koszmaru. W końcu zaczęłam miarowo uderzać głową o ziemię i osunęłam się w niebyt. Czerń przywitała mnie jak starego przyjaciela.
Przebudzenie nie przyniosło mi ulgi. Miałam wrażenie, że coś bezpowrotnie straciłam. Wpatrywałam się w swoją nagą skórę i dopiero zapach rdzy wzbudził mój niepokój. Leżałam w kałuży krwi. Krwi, która sączyła mi się spomiędzy nóg.
Nie miałam siły płakać. Czułam się pusta. Przemieniłam się w nową formę zmiecha, który nie zna żadnych uczuć. Wszystko wokół straciły barwy, nadzieja opuściła mnie bezpowrotnie. Zrozumiałam, że w końcu mogę umrzeć. Nie miałam najmniejszego powodu by żyć.
-Wygraliście-szepnęłam w stronę krat, po czym zaniosłam się płaczem.


Proszę o zostawienie kilku komentarzy, Wasze groźby śmierci są jak zawsze mile widziane xD Tylko może bez przesady...Czy zaskoczył Was bieg wydarzeń? Czy zakończenie spodobało Wam się? A może Waszym zdaniem ten rozdział był niepotrzebny? Piszcie, czekam na opinie :)

15 komentarzy:

  1. Znajdę cię!!!! Jak można!!!!!!! Ale w sumie.... rozdział był super ;) ten dreszczyk emocji ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Och.
    Nawet nie wiesz, jak bardzo jestem teraz blada po przeczytaniu ostatnich zdań. Nie mam pojęcia co napisać, tyle emocji w jednym rozdziale... I wręcz przeciwnie, jest bardzo ważny. Nawet jeżeli Charles faktycznie już nie żyje, cieszę się, że odkryłaś przed nami skrawek jego życia. I chyba jedynie tyle jestem w stanie napisać, bo przeżywam właśnie rodzaj załamania nerwowego. Pozdrawiam.
    P.S. Zgadłam, zgadłam! Wiedziałam, że to wujaszek Victorii. :D
    P.S.2. Wciąż jestem roztrzęsiona. Uśmieszek na końcu nie znaczy, że mi przeszło.

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja zaraz Ciebie za morduje...
    No, ale rozdział super! (:

    OdpowiedzUsuń
  4. Dziękuję.. ;) Cudownie :D Ten rozdział jest tak najbardziej potrzebny, ale nie ukrywam, że mógłby skończyć się lepiej.. ale to ty tu rządzisz :D Mam nadzieję, że to wszystko się już niedługo skończy.. Biedna Katniss... ;/
    Fu*k you Gale!!. :') #TeamPeetaForever :'D
    Pozdrawiam i życzę weny C:

    OdpowiedzUsuń
  5. Ale że co?! Katniss poroniła???!!! Nie mogła, nie można!!! NIE!!! DX

    OdpowiedzUsuń
  6. Dawno mnie nie było, nie ważne. Piszesz świetnie i każdy rozdział jest coraz lepiej dopracowany technicznie. Gratuluję 😊 Jednak co do treści to raczej nie mój punkt widzenia i osobiście nie podoba mi się taki rozwój wypadków. Wybacz, jestem szczera😞

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rozumiem, masz przecież prawo do własnego zdania :) Sama ostatnio znielubiłam te wszystkie smutki. Jeszcze zdążę Wam je wynagrodzić w kolejnych rozdziałach :)

      Usuń
  7. O moj boze! przeczytałam cały blog w 2 godziny. Jesteś genialna, a ja jestem twoją stałą czytelniczką. Mam nadzieję, że Kat wróci do Peety i będą szczęśliwa rodziną z dziećmi...
    http://soyouareunreal.blogspot.com/ Zapraszam to mnie, sama wszystko tworzę :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Naprawde jesteś genialna, mam nadzieje że jakoś do mnie zajrzysz!
    czekam z niecierpliwością na kolejne i kolejne rozdziały :)
    Chciałabym sie z Tb skontaktować :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Matko, ale mi słodzisz :D
      Już zajrzałam ;)
      A co do kontaktu, to z przemiłą chęcią :) Możemy popisać na privie mojej stronki, pisać maile czy nawet rozmawiać na FB ;) Czekam na Twoją odpowiedź w tej sprawie :D

      Usuń