piątek, 14 sierpnia 2015

Rozdział 65 Zrozumienie

Rozdział dedykuję Ajli8924. :)
Przepraszam, że tyle musieliście czekać, ale pracuję nad pewnym projektem. Nie wiem, czy on wypali, ale jeśli nie zakończę go do ostatniego rozdziału Peetniss Love Story, to zdradzę Wam, o co chodzi ;)
Miłego czytania!

Motywacja natychmiast popchnęła mnie do działania. Tym razem jednak postanowiłam wybierać kasety z rozmysłem, chociaż nie miałam pojęcia, na co powinnam zwrócić uwagę.
Myśl, Katniss, myśl...
Jeśli chciałam znaleźć dowód na to, że Kapitol zmienił moje wspomnienia związane z Peetą, to powinnam skupić się na kasetach przedstawiających zdarzenia, w których oboje braliśmy udział. Jednak skąd miałam wiedzieć, od czego trzeba zacząć?
Błyskotliwy pomysł nagle pojawił się w mojej głowie. Oczywiście! Skoro z założenia Peeta nie pragnął mojej śmierci, to całą procedurę powinnam zacząć od tych wspomnień, które temu zaprzeczają. Musiałam przypomnieć sobie wszystkie chwile, gdy groziło mi z jego strony niebezpieczeństwo i obejrzeć właśnie te nagrania. 
Zmarszczyłam brwi. Pierwszym, co przyszło mi do głowy, była scena z trującymi jagodami. Wybrałam zatem odpowiednią kasetę, włączyłam nagranie i oczekiwałam najgorszego.
Razem z Peetą staliśmy obok siebie przy Rogu Obfitości, wpatrywaliśmy się w siebie nawzajem z niedowierzaniem na twarzach, jednak nasze miny minimalnie się różnicy. W oczach Peety pojawił się cień smutku, a w moich-zalążek wściekłości. 
Z początku, oglądając to i myśląc o okrucieństwie Kapitolu, który celowo zaplanował taki rozwój wydarzeń, by jednocześnie zwiększyć oglądalność Igrzysk i ukarać mnie za niesubordynację podczas indywidualnych pokazów, czuję złość i odrętwienie, zatem nie słyszę nawet słów Peety, który po ich wypowiedzeniu ruszył powoli w moją stronę, w dłoni ściskając nóż. 
Dostrzegłam, jak Katniss na ekranie sięgnęła po łuk i wycelowała nim prosto w serce sojusznika, który z zaskoczeniem odrzucił nóż do wody, co początkowo zamierzał zrobić.
Poczułam, jak moje policzki oblały się szkarłatem. Miałam ochotę zapomnieć o tym, że choć przez chwilę zdrada Peety przeszła mi przez myśl. Coś nieprzyjemnego, palące zdawało się pożerać mnie od środka. Wstyd rozlał się po całym ciele.
Przez chwilę postacie na ekranie kłóciły się, a potem Katniss, którą obserwowałam w telewizorze, zamilkła, a ja doskonale wiedziałam, o czym myślała. O tym, że Igrzyska ktoś musi zwyciężyć. O tym, że istnieje sposób na to, abyśmy oboje mogli przeżyć. Niczego wówczas bardziej nie pragnęłam. Musiałam ochronić chłopca, który podarował mi chleb, a tym samym życie.
Już po chwili oboje z Peetą trzymaliśmy się na ręce. 
Wszystkie włoski zjeżyły mi się na karku, lodowaty dreszcz rozlał się wzdłuż kręgosłupa, sunąc po wszystkich kościach. To właśnie w tej chwili rozpoczęło się moje osaczanie. To właśnie od tego momentu zaczynał się koszmar. 
Sama nie wiedziałam, co spodziewałam się zobaczyć. Po prostu wpatrywałam się z szeroko otwartymi oczami, rozchylonymi ustami i nadzieją na to, że zobaczę coś innego niż to, co podpowiadał mi umysł.
Nie zawiodłam się.
Rozległy się trąbki, przerażony Claudius Templesmith ogłosił nasze wspólne zwycięstwo. Peeta pociągnął mnie do rzeki, abyśmy mogli opłukać usta i paść sobie w ramiona. 
Odetchnęłam z ulgą, która falą wzięła mnie w swoje władanie. Peeta nie chciał wówczas mojej śmierci, nie próbował mnie zmusić do połknięcia jagód. To wszystko było tylko koszmarem osaczenia.
Jednocześnie jednak cała się spięłam. Czy takie właśnie były moje wspomnienia? Nieprawdziwe, przeżarte jadem os gończych, obrazujące fałszywą rzeczywistość? Czy mogłam jeszcze zaufać sobie samej, swoim wspomnieniom? 
Nie chciałam nad tym myśleć. Odłożyłam szybko kasetę do kartonu, ciesząc się w duchu, że o to znalazłam jeden z potrzebnych dowodów na to, że Peeta nie chciał mnie niegdyś zabić. Potrzebowałam jednak więcej wspomnień, więcej obrazów, które mogłyby mnie o tym zapewnić. Sięgnęłam po kolejną kasetę. 
Tym razem na ekranie pojawiam się w zupełnie innym, bardziej dopasowanym stroju-ubraniu dostosowanym do gorącego, tropikalnego klimatu. Siedzę na złocistym piasku, nawet siedząc na dywanie jestem w stanie przypomnieć sobie jego dotyk, to, jak przeczesywałam go palcami. Tuż obok mnie zaś siedzi Peeta. Oboje wpatrujemy się w morze oblane złocistopomarańczowym blaskiem zachodzącego słońca, które z jakiegoś niewytłumaczalnego powodu daje mi nadzieję. 
Odruchowo przypomniałam sobie o tym, że to był ulubiony kolor Peety. Wpatrywałam się w tę scenę z zapartym tchem, nie mogąc się doczekać kolejnego wspomnienia, które mogło wszystko zmienić. 
Byłam do tego stopnia zniecierpliwiona i spragniona prawdy, której łaknęłam bardziej od powietrza, że podjęłam w końcu decyzję. Jeśli tylko to wspomnienie okaże się być inne od rzeczywistości, natychmiast odsunę od siebie wszelkie wątpliwości.
-Katniss, jesteś potrzebna rodzinie.
Cichy, lekko schrypnięty głos Peety wzbudził we mnie skojarzenia z miodem rozpływającym się po chrupiącej kromce świeżego chleba. Jego twarz, taka realna i pełna życia, sprawiła, że mimowolnie się uśmiechnęłam. Pozwoliłam sobie nawet unieść palec i pogładzić nim ekran w miejscu, gdzie powinien znajdować się jego policzek.
Peeta miał wówczas rację. Owszem, byłam potrzebna rodzinie, ale prawda okazała się być bardziej skomplikowana. Wówczas, na plaży podczas Ćwierćwiecza Poskromienia, nie zdawałam sobie jeszcze z tego sprawy, ale Peeta także należał do mojej rodziny. Potrzebowałam go, ceniłam jego życie ponad własne. Kochałam go całym sercem, a mimo to nie byłam w stanie tego zrozumieć, dopóki Kapitol mi go nie odebrał. Musiałam go stracić, by nauczyć się, jak odzyskać. Musiał mnie znienawidzić, bym zachciała o niego zawalczyć.
Odzyskiwane na nowo wspomnienia, każde z moich nowych przemyśleć sprawiło, że zadrżałam. Pojedyncza, długa łza spłynęła mi po policzku, a kiedy znów byłam w stanie myśleć racjonalnie, Peeta ponownie przemówił.
-Nikt mnie nie potrzebuje. 
Kurtyna nagle opadła, maska na oczach zsunęła się z nosa. Drzwi otworzyły się z jękiem zawiasów, furtka uchyliła się, by wpuścić mnie w do tej pory zakryte odmęty własnego umysłu. Kiedy postać na ekranie, będąca mną, otworzyła usta, przemówiłam razem z nią. Ona-pewnym głosem, ja-drżącym szeptem.
-Ja cię potrzebuję. 
Wszystko zaczynało do siebie pasować, pojedyncze elementy układanki powskakiwały na swoje miejsce. Peeta nigdy nie próbował mnie zabić, nigdy nie chciał, abym zginęła. 
Podniosłam się gwałtownie, rzuciłam kasetę niedbale do kartonu i nagle zaczęłam krążyć po pokoju. Zdenerwowanie nie pozwoliło mi przystanąć choćby na jedną chwilę. 
-Jaka ja byłam ślepa-mruknęłam ze złością. 
Zrozumiałam jedno. Brakowało mi już tylko jednej odpowiedzi, aby wszystko nabrało ostatecznego sensu. Tego jednak nie mogły mi zagwarantować kasety. 
Musiałam znaleźć Peetę.
Spojrzałam w stronę okna, za którym właśnie wschodziło słońce. Świat budził się do życia. Najwidoczniej musiałam stracić poczucie czasu, przeglądając zbyt długo kasety, by znaleźć odpowiednie spośród nich, krążąc po pokoju bez celu, przewijając niepotrzebne fragmenty nagrań, by dotrzeć do tych najważniejszych. 
Chociaż zegar wskazywał na wczesną godzinę, nie zwróciłam na to uwagi. Wybiegłam na zewnątrz. 
Nie miałam na sobie kurtki. Rękawiczki i szalik zostawiłam w domu. Jednak byłam zmotywowana i to właśnie to sprawiło, że nawet nie zwróciłam uwagi na chłód. 
Zatrzymałam się na ganku Peety i pozwoliłam sobie poświęcić jedną chwilę na odzyskanie oddechu. Potem nacisnęłam dzwonek, którego przeciągły dźwięk przerwał ciszę zimowego ranka. 
Żadnej reakcji.
Zapukałam zatem trzykrotnie i poczekałam jeszcze chwilę. Potem zadzwoniłam dzwonkiem, znów zapukałam, a potem spróbowałam obu czynności jednocześnie.
Zrezygnowana oparłam głowę o framugę drzwi i zastanowiłam się. Od naszej rozmowy minęło co najmniej osiem godzin. W tym czasie mógł pójść dokądkolwiek, nawet to...
Piekarni!
Rzuciłam się biegiem w stronę miasta. Wiatr wdzierał się pod moje ubranie, kuł skórę mojej twarzy, a kapcie zapadały się w błoto. Ludzie, którzy już wstali i szykowali śniadanie, przypatrywali mi się przez okna. Ostatnimi czasy nikt nie widywał mnie w mieście, a co dopiero wczesnym rankiem, pędzącą na złamanie karku. 
Z daleka dostrzegłam nieduży, kremowo-brązowy budynek, którego ogromny szyld nosił dumny napis:,,Piekarnia rodziny Mellark''. Szyby były jednak brudne, jak gdyby od dawna nikt nie zajmował się sklepem, co szybko wzbudziło moją czujność. Kiedy pojawiłam się tuż pod drzwiami, dostrzegłam niedużą kartkę. 
 
                                                                 Piekarnia została zamknięta
                                                                    na czas nieokreślony.
                                                                Za utrudnienia przepraszamy.

To było pismo Peety. Rozpoznałam je bez problemu. Pisał piękną, kaligraficzną czcionką, stosując subtelne zawijasy przy niektórych literach. 
Jeśli nie było go tutaj, to gdzie mógłby pójść? 
Ruszyłam powoli, powłócząc nogami, w stronę domu. Nie musiałam się zastanawiać, by wiedzieć, że wyraz mojej twarzy wyrażał zrezygnowanie. Szybko jednak ustąpiło ono głuchej wściekłości. Czy naprawdę wszystko sprzysięgło się przeciwko mnie?
Przetrwałam tortury, podpalanie ogniem, znęcanie się psychiczne Grolesa, a nawet...gwałt. Wciąż męczyły mnie nocne koszmary, jednak udało mi się wyjść z tego wszystkiego zwycięsko. W końcu odzyskałam część wspomnień i chciałam po prostu spotkać Peetę, by wszystko z nim wyjaśnić. Jak na złość, akurat teraz nie mogłam go znaleźć?!
Kopnęłam gwałtownie spory kamień stojący na mojej drodze. Czułam, że potrzebowałam rozmowy z kimś, kto był choć trochę podobny do mnie i bez problemu zrozumiałby, co wówczas czułam. Skręciłam więc do domu Haymitcha. 
Weszłam bez pukania, jak zawsze. Tym razem jednak czekało mnie zaskoczenie. Mój były mentor siedział przez telewizorem, oglądał poranne wiadomości. Niebieska łuna światła bijąca od ekranu nadała jego skórze siny odcień. Popijał napój z kubka, który raczej nie był herbatą, ale i tak wyglądał niepokojąco trzeźwo. 
Zajęłam miejsce na kanapie obok niego.
-Peeta zniknął-powiedziałam bez cienia emocji w głosie. Całą wściekłość skumulowałam wewnątrz siebie. 
-Wiem-odparł Haymitch i upił długi łyk napoju, który miał w swoim kubku. Zbił mnie z tropu.
-Jak to, wiesz?
-Przyszedł tu-wzruszył ramionami.-Jakieś trzy godziny temu. Powiedział, że musi na jakiś czas wyjechać. Nie chciał podać powodu, więc nie drążyłem tematu. 
-Gdzie pojechał?
Haymitch odwrócił się w moją stronę i spojrzał mi prosto w oczy.
-Do Kapitolu.

6 komentarzy:

  1. Nie ma mnie chwilkę tu, a takie zmiany... Ja chcę w końcu Peetniss! <3 Wgl zastanawiam się po co Peeta pojechał do tego Kapitolu...Myślę już o najgorszym... :/
    Pozdrawiam i życzę weny. :*
    Kiedy następny rozdział? ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dużo się tutaj zmieniło, to fakt :D A Peeta miał swój powód, by tam pojechać. Szczerze? Nawet ja go nie znam. Czasem ,,pisarze''(nawet tacy pseudo jak ja) mają chwile, gdy po prostu piszą...nie myślą o tym, jak co się może potoczyć. Dają się porwać chwili.
      Aktualnie mam co najmniej trzy koncepcje na to, dlaczego Peeta pojechał do Kapitolu. Poddam je dokładnej analizie i zobaczę, co będzie mi najbardziej pasować ;)
      Pozdrawiam!
      Następny rozdział będzie tak szybko, jak tylko będę mogła go napisać. :D Postaram się, by był max. za 3 dni.

      Usuń
  2. Dziękuję za dedykację! 💗 Rozdział jak zwykle cudo ^^ Och nie mogę się doczekać spotkania Katniss z Peetą 💗 Czekam na kolejny rozdział

    OdpowiedzUsuń
  3. Czemu ty mi to robisz ?? A ja juz myślałam, że się w tym rozdziale spotkają i będą razem i wgl a ty takie coś odstawiasz !!

    OdpowiedzUsuń